Przygotowania do wyjazdu na rewanżowe spotkanie 1/8 finału Ligi Mistrzów zaczęły tuż po fazie grupowej Champions League, przez którą Manchester United przeszedł w dobrym stylu. Etap pucharowy najbardziej prestiżowych rozgrywek klubowych na świecie nie gościł na Old Trafford już dobre cztery lata, więc wiedzieliśmy, że takiej okazji po prostu nie można przegapić.
11 grudnia stało się jasne, że rywalem Czerwonych Diabłów na drodze do ćwierćfinału będzie Sevilla. Kiedy tego samego dnia ogłoszono terminarz dwumeczu, szybko zabraliśmy się za rezerwację biletów samolotowych do Manchesteru. Szybki rzut oka na rozkład lotów – wylot w dzień meczowy z Warszawy do Manchesteru, powrót do Rzeszowa w pomeczowy poranek następnego dnia. Cena? 183 zł w obie strony. Opcja beznoclegowa, więc trochę spartańska. Ale nie chodziło przecież o to, aby wyspać się w Manchesterze, a o to, aby na żywo znów zobaczyć drużynę Jose Mourinho, po tym jak
ostatnim razem dostarczyła nam ona mnóstwa emocji w starciu z Newcastle (4:1).Po wylosowaniu Andaluzyjczyków i ustaleniu terminarza, klub rozpoczął zapisy na wejściówki dla posiadaczy oficjalnego członkostwa One United. Przy spotkaniach cieszących się dużym zainteresowaniem to normalna procedura. Popyt na takie mecze przewyższa podaż, a pojemność Old Trafford nie jest przecież z gumy. Aplikujemy w grudniu o dwie wejściówki i zapominamy o temacie na dwa miesiące.
Na miesiąc przed spotkaniem z klubu przychodzi kiepska wiadomość. Nasza aplikacja o bilety została odrzucona. Kibice złożyli na spotkanie z Sevillą 13 tysięcy wniosków o wejściówki. Klub wylosował więc szczęśliwców, a reszta musiała cierpliwie czekać na zwroty od posiadaczy biletów sezonowych. Mijają dni, telefon milczy, a z klubu nie ma odzewu. Codzienne telefony do biura biletów też nie przynoszą efektów. Słyszymy, że jest jeszcze za wcześnie na zwroty, te powinny pojawić się po pierwszym meczu w Andaluzji. I tak właśnie się dzieje – 23 lutego, po telefonie z klubu, dostajemy miejscówki, choć nie obok siebie, na trybunie sir Alexa Fergusona.
Nauczeni doświadczeniem obserwujemy jednak uważnie to, co dzieje się na stronie, za pośrednictwem której klub sprzedaje bilety. W dzień spotkania z Liverpoolem pojawia się dodatkowa pula wejściówek, m.in. na trybunę sir Bobby’ego Charltona. Po telefonie do klubu udaje się zamienić bilety z trybuny północnej na południową. A to oznacza, że będziemy siedzieć niemal z nosem w murawie!
Po udanym spotkaniu z Liverpoolem zaczynamy nerwowe odliczanie dni do dnia meczowego. Oczekiwania są duże, bo wcześniej drużyna Jose Mourinho zanotowała dobre wyniki z Chelsea, z Liverpoolem, czy też pokazała charakter w starciu z Crystal Palace. Wszystko wskazuje więc na to, że zespół zaczyna łapać odpowiednią formę na kluczową część sezonu.
W dzień meczowy meldujemy na lotnisku w Modlinie na długo przed odlotem. Głupio przecież byłoby spóźnić na samolot, kiedy na wyjazd czekało się tyle czasu. Dodatkową godzinę wykorzystujemy na poranną kawę. Wtedy poznajemy Michała, który także samodzielnie postanowił zorganizować wyprawę do Teatru Marzeń. To jego pierwsza wizyta na Old Trafford. Na twarzy widać spore emocje, później okazuje się, że Michał to jeden z regularnych czytelników DevilPage.pl. Nasza ekipa wyjazdowa powiększa się.
Podróż do Manchesteru mija szybko. Żadnej mgły na lotnisku, żadnych turbulencji, a Wielka Brytania wita nas nietypową jak na siebie pogodą – słońcem i niewielkim zachmurzeniem. Humory dopisują, a oczekiwania względem spotkania rosną. Z lotniska udajemy się Metrolinkiem do centrum, gdzie po nieudanej próbie zjedzenia obiadu we wcześniej upatrzonym lokalu pada pomysł, żeby zjeść coś we włoskiej restauracji Rosso, której współwłaścicielem jest Rio Ferdinand. Jedzenie jest smaczne, chociaż siedząc tam w diabelskiej koszulce Manchesteru United ma się trochę wrażenie, że człowiek przyszedł do opery w podartych spodniach, a nie eleganckim garniturze. Czerwony kolor, na tle eleganckiej bieli, wybija się jednak jeszcze z kilku stolików. W tym pomyśle nie byliśmy więc odosobnieni…
Prawdziwa uczta ma na nas czekać na Old Trafford! Do meczu pozostało jeszcze kilka godzin, ale swoje kroki i tak postanawiamy skierować w stronę Teatru Marzeń. Przed spotkaniem wizyta w pubie Bishop Blaize niedaleko stadionu. Na zegarku dopiero po 15, więc i zwyczajowych kolejek pod pubem brak. Brak też niestety chóralnych śpiewów, bo angielscy kibice gardła rozgrzewają nieco bliżej pierwszego gwizdka.
Kolejne kroki kierujemy już prosto pod stadion. Nie ma znaczenia który raz widzi się dom Czerwonych Diabłów. Emocje za każdym razem są takie same, a człowiek cały się raduje! Przed wejściem na stadion musimy zostawić jeszcze nasze plecaki w punkcie przechowania bagażu zlokalizowanym na parkingu za statuą diabelskiej trójcy – Besta, Lawa i Charltona. Wszystko jest bardzo dobrze zorganizowane przez klub, a bagaże są przechowywane bezpłatnie. Ich późniejszy odbiór też przebiega bardzo sprawnie.
Bramki wejściowe na stadion otwierają się na dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Mamy więc jeszcze chwilę na wizytę w klubowym sklepie – megastore. Ruch jak w ulu, a interes idzie świetnie. Jak mawia klasyk „czuć piniądz”.
Tuż po otwarciu bramek meldujemy się na naszym sektorze. Jest jeszcze wcześnie, więc trybuny świecą pustkami. Teatr Marzen należy teraz do reporterów, którzy z poziomu murawy zapowiadają spotkanie. Zainteresowanie jest spore, trudno zliczyć wszystkie kamery i liczbę dziennikarzy. Rozglądamy się po trybunie sir Bobby’ego Charltona. Podchodzimy bliżej murawy, przyglądamy się trybunie prasowej, miejscom VIP, a także zauważamy… kamerę VR stojącą blisko ławek rezerwowych. Dowiadujemy się, że tę technologię testuje telewizja BT Sport. Już niedługo przed telewizorem będzie można obserwować spotkanie z perspektywy widza siedzącego na stadionie. Wątpliwe, aby oddało to poziom stadionowych emocji, ale rozwiązanie jest z pewnością ciekawe.
Na godzinę przed pierwszym gwizdkiem pojawiają się wyjściowe składy. Każdy spodziewał się jedenastki ze zwycięskiego starcia z Liverpoolem. Jose Mourinho decyduje się natomiast na wystawienie Marouane’a Fellaniego, a Juana Matę poświęca na rzecz Jessego Lingarda. Piłkarscy eksperci i kibice zaczynają analizę wyboru decyzji Portugalczyka. Czy Mourinho liczy na to, że o rywalizacji przesądzą stałe fragmenty i wzrost Fellaniego? A może kluczem do sukcesu ma być szybkość skrzydłowych? Nikt jednak nie dopuszcza do głowy scenariusza, że nie jest to zwycięski skład United.
Około 40 minut przed meczem na boisku na rozgrzewce pojawiają się zawodnicy obu zespołów. Piłkarze nie wyglądają na zdenerwowanych, są raczej pewni siebie, na twarzach pojawiają się uśmiechy. Old Trafford powoli się zapełnia. Do pierwszego gwizdka coraz bliżej, a piłkarze zrzucają treningowe dresy. Czas na jeden z punktów programu, który zawsze, nawet w telewizji, powoduje gęsią skórkę – hymn Ligi Mistrzów! Na żywo jest jeszcze lepiej, choć w naszym przypadku dźwięk z głośników jest nieco zakłócony chóralnymi śpiewami siedzących niedaleko kibiców Sevilli. – Poczekajcie kilka minut, zaraz nie będzie Wam do śmiechu!
Pierwszy gwizdek sędziego! Manchester United szybko dochodzi do głosu, a przed szansą staje Romelu Lukaku. Pudłuje, ale nic nie szkodzi. Jeśli Czerwone Diabły zaczynają od tak mocnego wejścia, to przecież może być tylko lepiej! Można się licytować, ile razy piłka ugrzęźnie w siatce. Mijają kolejne minuty i boisko weryfikuje wielkie oczekiwania i jak się okazuje rozdmuchane nadzieje. „Graj do przodu!”, „Przyspiesz!”, „Atakuj!” krzyczy za nami nieco podeszły kibic, a przy okazji daje lekcję angielskiego, jak poprawnie akcentować „łacinę” w języku Szekspira. Irytacja i zdenerwowanie kibiców jest coraz większe. Nerwowa atmosfera udziela się także zawodnikom. Zaczynają się wzajemne uwagi i gestykulowanie po nieudanych zagraniach. Manchester United nie robi wiele w ofensywie, a przecież wie, że bezbramkowy remis nic nie daje. W pierwszej połowie godne odnotowania pozostaje tylko mocne uderzenie Marouane’a Fellainiego, które broni Sergio Rico. Sevilla również specjalnie się nie odgryza. – Ten zespół nie może zrobić nam krzywdy! Po przerwie ruszą do ataku, wbiją gola i wszystko będzie dobrze.
Ale dobrze nie jest. Manchester United nadal bije głową w mur. Trybuny nieco ożywiają się, kiedy na boisko wchodzi Paul Pogba, który zmienia Marouane’a Fellainiego. Francuz ma dać drużynie niezbędny impuls. – Ten mecz nie może tak wyglądać! Nie, kiedy tutaj jesteśmy i tyle na niego czekaliśmy!
Pogba nie odmienia obrazu gry. W 74. minucie zaczyna natomiast realizować się czarny scenariusz. Davida de Geę pokonuje wprowadzony chwilę wcześniej Wissam Ben Yedder. W sektorze kibiców gości euforia, wśród kibiców Czerwonych Diabłów czarna rozpacz. Manchester United do awansu potrzebuje teraz nie jednej, ale dwóch bramek. Na boisku meldują się Anthony Martial i Juan Mata.
Nie ma jednak szaleńczej pogoni za Sevillą. Cztery minuty później goście zadają drugi cios. Na listę strzelców znów wpisuje się Ben Yedder i podbiega do rozemocjonowanego sektora gości. – To my mieliśmy się tak cieszyć!
Na Old Trafford słychać trzask składających się krzesełek. Część kibiców postanawia przedwcześnie opuścić stadion. Manchester United notował już jednak cudowne powroty. Kiedy na sześć minut przed końcem do siatki trafia Romelu Lukaku, w głowie pojawia się myśl – „Może to ten dzień? Może da się to jeszcze uratować?”. Po golu Belga przez chwilę kotłuje się pod polem karnym Sevilli. Cud nie nadchodzi. W doliczonym czasie gry to goście zmarnowali jeszcze sytuację na podwyższenie prowadzenia. Rozbrzmiewa gwizdek sędziego. Zamiast spodziewanego awansu mamy spektakularną klapę…
Kibice na trybunach tylko kręcą głowami. Piłkarze Manchesteru United nie mają odwagi stanąć oko w oko z fanami. Tylko Romelu Lukaku robi małą rundkę honorową i dziękuje fanom brawami. Nic nie jest w stanie wynagrodzić tego, co stało się we wtorkowy wieczór w Teatrze Rozczarowań.
Przez głowę przechodzą różne myśli, trudno zaakceptować coś, co wydawało się niemożliwe. Przecież jeszcze kilka godzin temu wszyscy debatowali, kogo fajnie byłoby wylosować w ćwierćfinale. Futbol daje porządną lekcję pokory.
Po spotkaniu zabieramy nasze bagaże i udajemy się tunelem monachijskim pod wyjście, w którym zazwyczaj weseli kibice Manchesteru United czekają na uśmiechniętych zawodników, aby dostać od nich autograf lub zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Dziś nikomu nie jest do śmiechu, nikt nie jest w nastroju na spotkanie z fanami. Kilku zawodników ze spuszczonymi głowami w dół przemyka obok kibiców. Do podstawionej limuzyny szybko wskakuje też Jose Mourinho. Nie czekamy do samego końca. Wracamy do centrum, gdzie przy pincie piwa wspólnie analizujemy spotkanie. W środku tygodnia puby zamykane są przed północą, więc o długich rozmowach nie może być mowy. Wszyscy jesteśmy jednak zgodni – na Old Trafford trzeba będzie szybko wrócić! Przybijamy piątkę z Michałem, który w Manchesterze zostaje dzień dłużej, a sami udajemy się w kierunku lotniska. Podobnie jak zawodnicy po meczu, my także, chcemy jak najszybciej znaleźć się już w domu…
Mecz z Sevillą był pierwszą porażką, którą oglądaliśmy w Teatrze Marzeń na własne oczy. Do tej pory w pamięci mieliśmy tylko dobre spotkania zakończone pozytywnymi wynikami. Tym razem futbol pokazał nam swoje brzydsze oblicze i dał lekcję pokory. Ale nie mamy wątpliwości, że warto było tego doświadczyć. Wspomnienia z każdego wyjazdu zostają bowiem na całe życie!
Koszty wyjazdu:Bilety lotnicze: 183 zł
Bilet na mecz: 278 zł (+ 22 funty za One United kupiony na początku sezonu)
Bilet całodniowy na komunikację w Manchesterze: 33 zł (7 funtów)
Dojazd na lotnisko w Modlinie: 19 zł
Jedzenie i picie: 150 zł
Program meczowy: 16 zł
Całkowity koszt wyjazdu: 679 zł