Od początku od Moyesa wolałem inspirującego, charyzmatycznego Mourinho, który potrafiłby wycisnąć maksimum z doświadczonych piłkarzy i jednocześnie dać przykład młodym. Może nie byłby to boss na dekady, za to zapewniający ciągłość sukcesów. Ale i tak byłem przekonany, że David, stary ligowy wyjadacz, bez trudu poradzi sobie w Premier League. Kosztem Ligi Mistrzów, w którym groziło nam zejście na poziom, dajmy na to, Arsenalu albo City. Wiecznych pretendentów, ciągłych rozczarowań.
Byłoby pięknie, prawda? Rzeczywistość skopała nas dużo mocniej. Rok 2013 był jeszcze, jeszcze - szóste miejsce i 8. punktów straty do lidera dawały nadzieję na mocną walkę o podium, albo nawet obronę tytułu. Trzy miesiące później jest to już oficjalnie najgorszy sezon od trzech dekad, jedyną szansą na uratowanie go jest ogranie w dwumeczu najlepszej klubowej drużyny Europy, przy której City wyglądało jak dzieci we mgle.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nasz nowy Boss, zamiast imponować zdecydowaniem, chwilami coraz bardziej przypomina zagubionego, przypadkowego faceta. I raz za razem popełnia te same błędy. Oto siedem - moim zdaniem - głównych grzechów Davida Moyesa. Kolejność nieprzypadkowa.
Mentalność przegranego
Zaraz po derbach Moyes powiedział, że United powinno aspirować do poziomu City. Wyobrażacie sobie trenera Realu mówiącego coś takiego o Barcelonie? Trenera Milanu (nawet w kryzysie, jakim są teraz) stawiającego za wzór Inter albo Juventus? Czy KTÓRYKOLWIEK trener Liverpoolu przez lata dostawania od nas klapsów mówił cokolwiek o "aspirowaniu do naszego poziomu"?
To nie jest tylko problem tego meczu. Brak mentalności zwycięzcy u Moyesa przez cały sezon przekłada się na boisko. W rok straciliśmy więcej goli w 90. minucie, niż przez prawie trzy dekady pod Fergusonem. David może mówić, co chce, ale gołym okiem widać że wciąż myśli kategoriami środka tabeli. Manchester United nie ma próbować, starać się, ale nie wyszło - bywa, trudno. Manchester United ma wychodzić i dominować, albo zginąć na boisku próbując. A to zaczyna się od trenera.
Selekcja nienaturalna
O ile łatwiej byłoby przyjmować porażki, gdyby ponosiła je drużyna młoda i perspektywiczna. Moyes miał przecież United przebudować, tymczasem oznak tej przebudowy nie widać. Istotne role wciąż pełnią zawodnicy, którzy nie odegrają żadnej roli w przyszłej drużynie Manchesteru: kończący kariery Ferdinand i Giggs, siedzący na walizkach Vidić i Evra, będący poniżej poziomu Young i Cleverley. Co więcej, Moyes nie rozwiązał problemów "późnego Fergusona".
Po co przedłużono kontrakt z Nanim, jeśli on trzeci sezon w zasadzie nie gra? Jeśli Buttner jest słabszy od będącego w mizernej formie Evry, to dlaczego sprzedano Fabio? Skąd przywiązanie do przeciętnego Younga? Czemu prawdziwej, trwającej dłużej niż "do pierwszego błędu" szansy wciąż nie dostał Kagawa? Jeśli po wczorajszym meczu z Villą Shinji nie wyjdzie w pierwszym składzie na Bayern będzie to dowód na to, że Moyes zagubił się we własnej rotacji.
Taktyka, której nie ma
Tylko nasz treneiro wie, co wyszło na City. To nie było ani 4-4-2, ani 4-3-3, ani nawet 4-3-2-1. Przedziwny taktyczny bohomaz, w którym trójka środkowych pomocników była tak głęboko cofnięta i tak nieruchliwa, że piłkarze MC spacerowali w okolicach linii środkowej. Przez pierwsze pół godziny najaktywniejszy w odbiorze byli Welbeck i Mata, Rooney przez cały mecz wracał się po piłkę pod własne pole karne. To kto miał atakować bramkę?
Dobierając taktykę Moyes stosuje zasadę alibi. Patrzcie, zagraliśmy 4-5-1, ale nas wychłostali. O, zrezygnowałem z klasycznych skrzydłowych i nie stwarzaliśmy sytuacji. Trzeba zmienić, zmienić, szukać! Tylko ile można? Mamy marzec a ja nie pamiętam dwóch meczów a drużynami z czołówki, które United zagrało tym samym zestawieniem. Manchester Moyesa nie potrafi grać kombinacyjnie na małej przestrzeni, nadużywa długich podań, nie wykorzystuje atutów zawodników. A przecież mamy do dyspozycji świetnych do tego stylu Matę, Januzaja, Kagawę, Rooneya czy Welbecka.
Zmiany, których nie ma
Początkowo wydawało się, że Moyes naprawdę czuje zmiany i potrafi wpływać na losy meczu. W ostatnich tygodniach na ławce siedzi jednak facet apatyczny, bierny, nie umiejący we właściwy sposób wstrząsnąć drużyną. Mecz z Liverpoolem wyglądał fatalnie, a mimo to aż do 76. minuty (!!) po boisku biegała ta sama jedenastka. Do tego tylko Boss wie, co miała dać zmiana mało mobilnego Fellainiego na podającego w bok Cleverleya.
Podobnie było w derbach: przy fatalnej postawie trójki środkowych pomocników potrzebny był nie tylko Kagawa, ale i Fletcher - na pewno nie Valencia, którego wejście rozciągnęło i tak grające zbyt daleko od siebie formacje. Temat zmian łączy się zresztą w linii prostej z kolejnym grzechem, którym jest...
Unikanie ryzyka
To się zaczęło od sierpniowego meczu z Chelsea, ewidentne zagranego na 0:0, choć mieliśmy Niebieskich na widelcu. Kto wie jak potoczyłby się ten sezon, gdyby Moyes zagrał wtedy o pełną pulę? W zasadzie każdy zremisowany, ale i spora część przegranych przez Manchester spotkań (zwłaszcza z drużynami z dołu tabeli) to efekt asekuranckich założeń i zmian. To zaskakujące, że przez niemal rok pracy w tym klubie David nie pojął, że dla Manchesteru United remis i porażka z, dajmy na to, Southampton, to jedno i to samo.
Filozofia "zero z tyłu" może i ma sens, gdy gra się z Realem Madryt. Zastosowana przeciwko Swansea jest zbrodnią, bo United ma w składzie piłkarzy zdolnych dosłownie rozstrzelać każdą drużynę poniżej ósmego miejsca w tabeli, co było widać choćby w sobotę. Strachliwa mentalność Moyesa najbardziej boli w meczach z czołowymi klubami, które już nawet na Old Trafford przyjeżdżają jak po swoje. Nagle to my boimy się ich, nie oni nas.
Fatalnie stałe fragmenty gry
W zeszłym, mistrzowskim sezonie, jeden z mocnych elementów gry Diabłów - tak w ataku, jak i obronie. W tym, gdyby nie natchnione wolne Rooneya, nie istniałby. To fascynujące, jak np. Juan Mata błyskawicznie zatracił umiejętność bicia rożnych. Przypadek? Nie sądzę. Zresztą ofensywa to jeszcze pół biedy. Gorzej, że nasza obrona przy rzutach rożnych wygląda jak zbiór przypadkowych ludzi.
Hasło "Manchester United musi przestać tracić gole po stałych fragmentach" jest wałkowane mniej więcej od listopada. Ze skutkiem takim, jak widzieliśmy przy golu na 2:0 dla City. Tak. Nie. Można. Kryć. Nie tylko na poziomie Premier League, ale nawet polskiej Ekstraklasy. Nawet Zidane by wyłysiał, gdyby przejrzał statystyki bramek traconych przez nas w tym sezonie po naprawdę amatorsko krytych rzutach rożnych.
Forma piłkarzy
To w zasadzie nie grzech, ale grzeszek Moyesa, bo przecież nie można go winić w stu procentach za tragiczną postawę niektórych graczy. Z drugiej strony od dbania o ich formę jest przecież sztab szkoleniowy, w dużej mierze autorski nowego Bossa. Tymczasem jest tylko jeden zawodnik o którym można z całą pewnością powiedzieć, że zamiana ta wyszła mu na dobre: Wayne Rooney. Cała reszta cofnęła się lub stoi w miejscu.
RvP pudłuje sytuacje, które zwykł trafiać z zawiązanymi oczyma. Vida, Rio i Evra grają jak emeryci z MLS, Carrick z najlepszego "barometru" Premier League zamienił się w przezroczystego pasażera. Aspirujący do klasy światowej Rafael zamiast groźnie atakować, głównie fauluje. Nawet Jones nie jest już tym samym Philem-skałą, od którego odbił się Cristiano Ronaldo. Taki regres czołowych piłkarzy daje do myślenia, jeśli chodzi o trenerskie kompetencje Phila Neville'a czy Steve'a Rounda.
Wczorajszy mecz z Aston Villą po raz kolejny pokazał, że jak Moyes chce - to potrafi. Była gra trójkami, podania z pierwszej piłki, dobre mecze Fellainiego, Maty, Kagawy. Ale gwarancja, że na Bayern nie wróci "stare, dobre" z Cleverleyem zamiast Kagawy, Januzajem na ławce i polowaniem na jak największą liczbę wrzutek (najlepiej na głowę do Hernandeza), jest w zasadzie żadna. Już kilka razy w tym sezonie tak było.
Davidowi została jeszcze jedna ostatnia szansa, pokazania, że ma on zadatki na szkoleniowca wielkiego klubu. Że potrafi wyciągać wnioski, natchnąć drużynę i prowadzić ją do sukcesów. Jeśli w bezpośrednim pojedynku stawi czoła, a najlepiej przekonująco pokona Pepa Guardiolę, być może nareszcie uwierzy w siebie, a piłkarze uwierzą w niego. Może zamieni beznadziejny sezon w przejściowy, trampolinę przed atakiem w kolejnym roku.
Ale jeśli tak się nie stanie, a United zakończy sezon bez widocznych oznak poprawy stylu - wsparcie Fergusona niewiele tu pomoże. Manchester nie może sobie pozwolić na bycie pośmiewiskiem ligi, odpadanie z krajowych pucharów w tak tragicznym stylu, gry bez wizji, drogi i pomysłu. Klubu, który od czasu powstania Premier League ani razu nie zszedł z podium, nie stać na bycie drugim Liverpoolem.
Możliwość komentowania tego newsa jest już niemożliwa, z powodu upłynięcia 7 dni od czasu jego dodania.
Wszystkie komentarze są własnością ich twórców. Serwis
nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści komentarzy. W przypadku nagminnego łamania zasad netykiety osoby będą banowane bez możliwości odwołania.