9 lipca 2017 roku przejdzie do historii Manchesteru United. Zawodnik o statusie legendy, najlepszy strzelec w historii klubu i reprezentacji Anglii oraz kapitan obydwu tych drużyn opuścił szeregi Czerwonych Diabłów, by po 13 latach powrócić do macierzystego Evertonu.
Wielu kibiców rozpacza, na Twitterze powstał hashtag #FarewellToALegend, na forach można przeczytać o płaczu najbardziej wrażliwych fanów. Podobno klub specjalnie zwleka z oficjalnym zaprezentowaniem Romelu Lukaku w czerwonej koszulce, bo nie chce przyćmiewać odejścia Rooneya. Niektórzy mówią o końcu epoki.
Oczywiście, wraz z odejściem Rooneya zakończył się pewien okres w historii United. Okres przepiękny, wypełniony trofeami (dokładnie szesnastoma) i chwilami, których nie da się kupić za żadne pieniądze, takimi jak zwycięstwo w finale Ligi Mistrzów po rzutach karnych czy przepiękna, przecząca prawom fizyki bramka z przewrotki w derbach z Manchesterem City. Kibicom United na całym świecie Rooney kojarzy się z sukcesami. I słusznie.
Jeżeli jednak spojrzy się na transfer Rooneya do Evertonu z dystansem, to naprawdę trudno nie dostrzec, że ciężko byłoby o lepszą wiadomość dla wszystkich zainteresowanych stron. Czy Wazza mógłby zakończyć karierę na Old Trafford? Pewnie tak, ale wówczas jego pożegnanie z klubem mogłoby budzić dużo więcej negatywnych emocji.
Przyjrzyjmy się ostatnim sezonom. Rooney był bodaj najbardziej krytykowanym piłkarzem w szeregach United. Początkowo miano pretensje do Louisa van Gaala, że wystawia napastnika na niewłaściwej dla niego pozycji, ale wkrótce stało się jasne, iż szukanie Rooneyowi nowego miejsca na boisku nie było przyczyną, ale skutkiem jego coraz słabszej dyspozycji. Anglik zaczął tracić swoje największe atuty, przegrywał pojedynki biegowe, miał problemy z przyjęciem i oddaniem celnego strzału. Piłkarz, który zawsze kojarzył się z walką na całej długości i szerokości boiska, potrafił zupełnie zniknąć z pola widzenia na kilkadziesiąt minut. Kibice domagali się posadzenia go na ławce, ale holenderski menadżer tłumaczył, iż kapitan cieszy się u niego specjalnymi przywilejami.
Jose Mourinho nie próbował robić z Rooneya defensywnego pomocnika. Wazza mógł skupić się na ofensywie, ale wcale mu to nie pomagało. W końcu Portugalczyk zrobił coś, na co nie potrafił zdobyć się Holender. Posadził Roo na ławce rezerwowych. Oczywiście należy wziąć pod uwagę to, że Rooney miał w zeszłym sezonie problemy zdrowotne i nie zawsze był do dyspozycji menadżera. Jednak nawet gdy był w pełni sił, Mourinho wolał stawiać na innych piłkarzy.
Kibice, którzy życzyliby sobie, by Rooney zakończył karierę na Old Trafford powinni postawić się na miejscu Anglika. Ile okazji do gry miałby Wazza na przestrzeni sezonu? Na pozycję napastnika sprowadzony został Romelu Lukaku, który bez wątpienia będzie pierwszym wyborem Mourinho. Kolejni w hierarchii byliby zapewne Rashford i Martial, a nie można wykluczyć, że w styczniu klub zaproponuje nową umowę Ibrahimoviciowi. Na "dziewiątce" Rooneyowi byłoby bardzo trudno o grę. To może mógłby grać za plecami napastnika? To również wątpliwe, bo na "dziesiątce" wybór jest bardzo duży: od Pogby, przez Matę, do Mychitariana (poza tym z wypożyczenia wrócił Pereira, który może tam grać). Cofamy się jeszcze głębiej: w rywalizacji z Herrerą Rooney nie miałby najmniejszych szans. Trudno byłoby mu również wygryźć ze składu Fellainiego, który cieszy się zaufaniem już trzeciego szkoleniowca i jest graczem zadaniowym, a Rooney po prostu nie ma warunków fizycznych, które pozwalałyby mu na wywiązywanie się z obowiązków Belga. Jest jeszcze Michael Carrick, który jest bardzo szanowany przez Mourinho i pomimo upływu lat nie schodzi poniżej pewnego poziomu. No i pewnie pojawi się ktoś jeszcze, bo sprowadzenie defensywnego pomocnika jest podobno jednym z priorytetów United w tym oknie transferowym. Może to będzie Fabinho, może Matić, może ktoś inny? W każdym razie raczej nie przyjdzie po to, by usiąść na ławce rezerwowych. O skrzydłach nie ma właściwie co mówić. Rooney po prostu już nie jest wystarczająco szybki by tam grać.
Postawcie się zatem na miejscu Rooneya. Macie 31 lat, od dwóch sezonów nie możecie przebić bariery 10 goli w lidze (we wcześniejszych sezonach w barwach United Wazza zawsze przekraczał tę granicę), gracie coraz mniej, a zbliża się mundial, prawdopodobnie ostatni w waszej karierze. Możecie zostać w klubie w imię zasad (lub łudzić się, że będziecie grać więcej, choć nic na to nie wskazuje) albo odejść. Co oczywiste, wybieracie opcję numer dwa.
Bardzo szanuję Rooneya za to, że zdecydował się na powrót do Evertonu, bo oznacza to, iż nie brakuje mu ambicji i chce walczyć o miejsce w reprezentacji. Nie wierzę, że piłkarz o statusie Rooneya nie miał propozycji z Chin, Kataru, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, USA, itd., a mimo to postawił na futbol, a nie na odcinanie kuponów. Od pieniędzy oferowanych przez kluby z wymienionych przeze mnie państw może zawrócić się w głowie. Wiadomo, że Roo to milioner, ale przecież od przybytku głowa nie boli. Potrzeba naprawdę silnej woli, żeby z tego zrezygnować.
Co mogłoby się stać, gdyby Rooney został w klubie? To oczywiście gdybanie, ale naprawdę bardzo prawdopodobne, że wyglądałoby to tak: kapitan grałby coraz mniej. Naturalnie dostawałby swoje szanse, ale, nie licząc możliwych pojedynczych przebłysków, swoimi występami irytowałby kibiców coraz bardziej. Obserwowalibyśmy to, co obserwujemy od jakiegoś czasu, czyli ochocze wylewanie pomyj na legendę klubu, coraz częstsze wytykanie wysokich zarobków ("to my mu płacimy"), porównywanie z rówieśnikami ("spójrzcie na Ronaldo!"), z kolegami z zespołu ("gra Rooney, a talenty z akademii nie byłyby gorsze"), aż w końcu nawet ze sobą ("gdybym ja grał w United to to i tamto"). Taka wizja przeraża mnie znacznie bardziej, niż widok Wayne'a Rooneya w koszulce Evertonu.
A co jeżeli Roo odzyska formę? Istnieje taka możliwość, ale ja, przyznam się bez bicia, zupełnie w nią nie wierzę. Jasne, Rooney w tym roku skończy 32 lata, a więc nie jest jeszcze taki stary. Wielu zawodników w podobnym wieku pokazuje klasę. Ale niewielu z nich rozegrało na przełomie 17 i 18 roku życia ponad 30 spotkań w Premier League, a później sezon w sezon przekraczało 30 meczów w sezonie. Wazza jest wyeksploatowany jak mało który piłkarz w jego wieku, musiałby być niesamowitym atletą żeby nie odbiło się to na jego zdrowiu. A przecież wiemy, że nigdy nie był miłośnikiem diet pudełkowych i przepływania kilometrów na basenie, można by raczej powiedzieć, że piwa i pacierza nie odmawiał. Kiedyś w ogóle mu to nie przeszkadzało, co oznacza, że musiał mieć niesamowite naturalne predyspozycje i aż szkoda, iż nie dowiemy się jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby w pewnym momencie zaczął prowadzić tryb życia Ronaldo, Lewandowskiego, czy innego zawodnika, dla którego praca piłkarza trwa 24 godziny na dobę. Być może wciąż zachwycałby formą i ładował gola za golem. Teraz mogę uwierzyć w to, że Rooney będzie grał w Evertonie częściej, bo to klub ze słabszą kadrą i mniejszymi oczekiwaniami, ale naprawdę wątpię, iż zacznie spisywać się znacznie lepiej. W zespole "The Toffees" może wystarczyć to, co w United raczej już by nie przeszło.
Rooney wielkim piłkarzem był. W historii Manchesteru United zapisał się złotymi zgłoskami i nikt mu tego nie odbierze. Spędził na Old Trafford najlepsze lata kariery i w końcu nadszedł czas na opuszczenie Teatru Marzeń, ale nie powinniśmy się z tego powodu załamywać. Cieszmy się, że Wazza odchodzi po sezonie, w którym udało mu się dopisać do swojego imponującego dorobku aż trzy trofea. Cieszmy się, że nie odchodzi po latach spędzonych głównie na ławce i na trybunach. Cieszmy się, że jego ostatnie słabsze sezony nie zdołały przyćmić tych poprzednich, fantastycznych. Cieszmy się, że przez kilka lat był kapitanem Czerwonych Diabłów. Cieszmy się, że nie rozmienia się na drobne w Pekinie czy Nowym Jorku, ale zostaje w Premier League. Cieszmy się, że gdy powróci na Old Trafford z nowym zespołem, przywita go ogłuszająca wrzawa. Cieszmy się, że może uda mu się zagrać na swoim ostatnim mundialu. I może nawet spróbujmy dostrzec jakieś pozytywy w tym, że wraz z odejściem Rooneya kończy się pewna epoka. Bo niewykluczone, że wkrótce będziemy świadkami narodzin nowej - zupełnie innej, ale równie pięknej i bogatej w sukcesy.
Żegnaj, Kapitanie!
PS Oczywiście mogę pisać ile wlezie, ale gdy w 2003 roku David Beckham odchodził z United do Realu Madryt, to płakałem naprawdę długo i podejrzewam, że żaden tekst na raczkującym wtedy DevilPage'u nie poprawiłby mi humoru.
Możliwość komentowania tego newsa jest już niemożliwa, z powodu upłynięcia 7 dni od czasu jego dodania.
Wszystkie komentarze są własnością ich twórców. Serwis
nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści komentarzy. W przypadku nagminnego łamania zasad netykiety osoby będą banowane bez możliwości odwołania.