Drwiny z Premier League stały się już zjawiskiem powszechnym. W trakcie meczów Ligi Mistrzów, każdy kolejny gol strzelony zespołowi z ligi angielskiej budzi niemal taką samą ekscytację, jak transfer za grube miliony euro.
Anglicy stali się ofiarami swojego sukcesu, ale też arogancji. Przez wiele lat okupowali półfinały i finały najbardziej prestiżowych rozgrywek na świecie, aż w końcu uwierzyli, iż nie muszą się specjalnie wysilać, bo i tak odniosą w nich sukces. Zgubna okazała się też wiara w omnipotencję pieniądza. Kluby Premier League wypracowały sobie nad rywalami z pozostałych państw ogromną przewagę pod względem finansowym. Wydawałoby się, że w ślad za tym pójdą sukcesy sportowe. Nie stało się tak, bo wkrótce okazało się, że to, iż za Andy’ego Carrolla czy Dejana Lovrena zapłaci się więcej niż nakazuje rozsądek, wcale nie podnosi ich piłkarskiej jakości.
Reszta piłkarskiej Europy zaciera ręce, upatrując w kryzysie Anglików szansy dla siebie. A dyżurni Internetowi hejterzy obwieszczają koniec Premier League i na każdym kroku znajdują dowody na potwierdzenie swojej tezy. Porażki United z PSV, Arsenalu z Dynamem i Olympiacosem czy Chelsea z Porto, nie poprawiają sytuacji.
Niewybredne komentarze pod adresem mojej ukochanej ligi, a niekiedy i mojego ukochanego klubu, nie są przyjemne i potrafią zaboleć, tym bardziej, że często brakuje mi argumentów na obronę angielskiej piłki. Jeśli chodzi o futbol, zawsze byłem Brytyjczykiem i mecze Stoke z Aston Villą potrafiły sprawić mi więcej frajdy niż Gran Derbi. W Champions League zawsze, co oczywiste, trzymałem kciuki za United, ale kiedyś, gdy nasi rywale ze Stamford Bridge, Etihad Stadium czy Emirates Stadium ponosili porażki, na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Wprawdzie gdy Arsenal mierzył się z Barceloną, a Chelsea z Bayernem, to na ogół byłem za angielskimi zespołami, ale, mimo to, trudności Manchesteru City z wyjściem z grupy LM budziły moje rozbawienie, a słowa Wengera o budowaniu „drużyny na przyszłość”, politowanie.
Dzisiaj jest inaczej. W moim kibicowskim sercu zagościł strach. Strach, że spadająca reputacja ligi, negatywnie wpłynie na Manchester United, który stoczy się wraz z Premier League do europejskiej drugiej ligi. Teoretycznie wydaje się to niemożliwe. Klub z Old Trafford to znakomicie prosperujące przedsiębiorstwo, którego wizerunek był budowany przez wiele lat i raczej nie legnie on w gruzach w kilka sezonów. Ale jeśli Anglicy konsekwentnie będą się kompromitować w Lidze Mistrzów, o Lidze Europy nie wspominając, to za jakiś czas całkiem realna może stać się groźba spadku w rankingu lig i utrata jednego miejsca w Champions League. Brzmi jak abstrakcja? Niekoniecznie! Jeszcze w listopadzie zeszłego roku, Premier League była na drugim miejscu w rankingu lig europejskich i miała kilkanaście tysięcy punktów przewagi nad Serie A i prawie trzydzieści tysięcy więcej od Ligue 1. Teraz drugie miejsce zajmuje Bundesliga, Premier League spadła na trzecie, a nad włoską ekstraklasą ma już tylko cztery tysiące punktów przewagi! Z kolei Francuzi tracą do Anglików niecałe dwadzieścia tysięcy. A minął niecały rok! Spadek na czwarte miejsce oznaczać będzie utratę jednego miejsca w LM. Ze względu na to, że FA Cup oraz Capital One Cup premiują zwycięzców awansem do Europa League, taki scenariusz oznaczałby, iż czwarte miejsce w lidze byłoby ostatnim gwarantującym grę w europejskich pucharach. Nie brzmi to najlepiej.
Dlatego od niedawna zmieniło się moje nastawienie do angielskich zespołów występujących w Lidze Mistrzów. Sam się sobie dziwię, ale było mi naprawdę przykro gdy Chelsea i Arsenal przegrały swoje wtorkowe spotkania, a kiedy dzień później, oglądając mecz United, usłyszałem, że Gladbach wykonuje karnego przeciwko Manchesterowi City, ściskałem mocno kciuki za to, by Joe Hart obronił jedenastkę. Cieszę się z tego, że kluby Premier League wygrały w tej kolejce Champions League dwa spotkania, a zespoły z Bundesligi tylko jedno i wybaczcie, ale w pojedynku Arsenalu z Bayernem, będę wspierał Kanonierów, pomimo tego, że w klubie z Bawarii świetnie spisuje się Robert Lewandowski, w meczu Dynama z Chelsea będę za The Blues i trzymam kciuki za to, by Grzegorz Krychowiak nie przeszkodził Manchesterowi City w pokonaniu Sevilli. W lidze, pomiędzy klubami z tego samego kraju mogą panować wrogie stosunki, ale w Europie trzeba trzymać się razem, bo leży to w naszym wspólnym, kibicowskim interesie.
To ostatnie zdanie dedykuję wszystkim polskim kibicom, jednocześnie głęboko wierząc w to, że Lech i Legia nie przyniosą nam dziś wstydu w Lidze Europy ;)
Możliwość komentowania tego newsa jest już niemożliwa, z powodu upłynięcia 7 dni od czasu jego dodania.
Wszystkie komentarze są własnością ich twórców. Serwis
nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści komentarzy. W przypadku nagminnego łamania zasad netykiety osoby będą banowane bez możliwości odwołania.