Jak już z pewnością zdążyliście zauważyć, krytyka Sir Aleksa Fergusona nie przychodzi mi łatwo. Uważam, że ten człowiek zapracował sobie na prawo do większego szacunku niż jakikolwiek inny menadżer w piłce nożnej, a ja nie chcę wychodzić na głupka, ponieważ już w życiu spotkałem wiele osób, które bez większych oporów używały obraźliwych przymiotników przewidując koniec ery „dziadka”. Te osoby po jakimś czasie zaczynały się czuć głupio, bo ten „za stary na dzisiejszy futbol dziadek” potrafił poradzić sobie m.in. z nową potęgą Romana Abramowicza, tak szybko okrzykniętą najsilniejszą drużyną w Anglii na następne dziesięć lat.
Nie oznacza to jednak, że są rzeczy, które obserwuję z łatwością; nie oznacza to jednak, że nie mam własnego zdania, bo każda decyzja Fergusona jest najlepsza i nawet jeśli pierwotnie uważałem inaczej, to po jego ruchach uważam tak jak on. Nie podoba mi się, że Szkot znowu zaczął rotować bramkarzami. Gorzej, wydaje się, że Szkota numerem jeden w bramce jest w tej chwili Anders Lindegaard.
Wszystko zaczęło się do samobójczej bramki strzelonej 25 sierpnia przez Nemanję Vidicia, który – bądźmy szczerzy – jest winny tak samo jak David de Gea, a niektóre głosy (raz wydają mi się słuszne, innym razem wymyślone na siłę) mówią, że Hiszpan był faulowany przy walce o piłkę. Usłyszałem ostatnio takie fajne słowa: „nie rób z kogoś numeru jeden, jeśli nie pozwalasz mu popełnić ani jednego błędu”. Świetnie ujęte. Szczególnie, jeśli jest to wciąż uczący się 21-latek z ogromnym, jak już zdążył potwierdzić, potencjałem. Szkoda, że zamiast zachęcić chłopaka do spędzenia całej swojej kariery w Manchesterze United i odłożenia problemu z nowym bramkarzem do 2030 roku, Ferguson decyduje się na zadowolenie swojego drugiego, słabszego, bramkarza.
Nie uważam, że Anders Lindegaard zasługuje na miano (aktualnie) pierwszego bramkarza. Ma wokół siebie jakąś taką aurę, która przyciąga niezdecydowanych, a ja jej nie potrafię zrozumieć. Bo jak? Niech gra, bo jest starszy – ok, ale rozegrał mniej meczów w seniorskiej piłce nożnej niż de Gea. Jest pewny siebie – nie, po prostu takie sprawia wrażenie, bo jest mu łatwiej krzyknąć na obrońców (i wygląda jak SS-man). To są wszystko złudzenia. Czekam jak ktoś powie, że Lindegaard przynajmniej zachował w tym sezonie czyste konto – to jednak nie było trudne, Wigan z trudem oddawało w sobotę jakiekolwiek strzały w światło bramki. Na wyjeździe przeciwko Southampton Lindegaard nie był już taki skuteczny.
Boli mnie to, że nie wykorzystuje się Ferdinanda i Vidica, żeby nauczyć Davida de Geę pewnych nawyków, żeby po prostu nie pozwolić mu się uczyć od najlepszej pary stoperów ostatnich lat. Hiszpan, w swoich 41 meczach w kolorowej bramkarskiej bluzie Manchesteru United, rozegrał zaledwie 321 minuty mając przed sobą Anglika i Serba. W tym sezonie, kiedy w końcu wyzdrowiał Ferdinand, a Vidic powoli, po dziewięciu miesiącach, wraca do formy, Sir Alex Ferguson brutalnie karze Davida de Geę za pół-błąd w wygranym meczu. Jeśli utrudnia mu naukę na własnych błędach, to mógł go sprzedać po golu Edina Dzeko w ubiegłorocznym meczu o Tarczę Wspólnoty.
I tak wiem, że zagra jeden z trzech nadchodzących meczów, ale nudne popołudnie w bramce Manchesteru United w trakcie meczu z Wigan zapewniło Andersowi Lindegaardowi miejsce w wyjściowym składzie na Anfield Road – gdzie w poprzednim sezonie David de Gea jednym ze swoich lepszych występów uratował nam punkt. Ale Lindegaard jest większy, starszy i pewny siebie.
Możliwość komentowania tego newsa jest już niemożliwa, z powodu upłynięcia 7 dni od czasu jego dodania.
Wszystkie komentarze są własnością ich twórców. Serwis
nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści komentarzy. W przypadku nagminnego łamania zasad netykiety osoby będą banowane bez możliwości odwołania.