25-latek wspomniał między innymi o momencie zwrotnym w swojej karierze, nietypowym zakładzie z trenerem Anderlechtu czy swoich relacjach z dziadkiem.
Na łamach portalu w maju 2017 roku wypowiedział się także Rio Ferdinand. Anglik w liście do młodszego siebie podzielił się radami dotyczącymi uporu i determinacji, które były niezbędne do osiągnięcia sukcesu. Wpis można znaleźć
tutaj.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dokładnie pamiętam moment, w którym uświadomiłem sobie, że jesteśmy spłukani. Wciąż pamiętam wyraz twarzy mojej mamy, która spoglądała do lodówki.
Miałem sześć lat i przyszedłem do domu na obiad podczas przerwy w szkole. Moja mama miała w menu ten sam zestaw każdego dnia: chleb i mleko. Kiedy jesteś dzieckiem, nawet o tym nie myślisz. Zakładam jednak, że na to było nas stać.
Tego dnia przyszedłem do domu, wszedłem do kuchni i zobaczyłem mamę przy lodówce z kartonem mleka, jak zwykle. Tym razem jednak je z czymś mieszała. Po prostu potrząsała kartonem. Nie rozumiałem, co się działo. Później przyniosła mi obiad i uśmiechała się, jakby wszystko było normalnie. Od razu się zorientowałem, o co chodzi.
Mieszała wodę z mlekiem. Nie mieliśmy wystarczająco dużo pieniędzy, by przeżyć do końca tygodnia. Byliśmy spłukani. Nie biedni, spłukani.
Mój ojciec był zawodowym piłkarzem, ale był na końcu swojej kariery, a pieniędzy nie było. Jako pierwsza zniknęła kablówka. Koniec z futbolem. Koniec z
Match of the Day. Brak sygnału.
Później przyszedłem do domu w nocy i wszystkie światła były wyłączone. Bez prądu przez dwa, trzy tygodnie z rzędu.
Potem, gdy chciałem wziąć kąpiel, nie było ciepłej wody. Moja mama podgrzewała czajnik w piecu. Ja stałem pod prysznicem i polewałem się ciepłą wodą z kubka.
Zdarzały się też momenty, w których mama musiała „pożyczać” chleb z pobliskiej piekarni. Piekarz znał mnie i mojego młodszego brata, dlatego pozwalał jej brać bochenek chleba w poniedziałek i płacić dopiero w piątek.
Wiedziałem, że jest nam ciężko. Kiedy jednak mama mieszała wodę z mlekiem, powiedziałem sobie „dość”. To było nasze życie.
Nie powiedziałem ani słowa. Nie chciałem denerwować mamy. Po prostu zjadłem swój obiad. Przysięgam na Boga, że tamtego dnia złożyłem sobie obietnicę. Czułem się tak, jakby ktoś strzelił palcami i mnie obudził. Dokładnie wiedziałem, co muszę zrobić i co zrobię.
Nie mogłem patrzeć na moją mamę żyjącą w taki sposób. Nie mogłem na to pozwolić.
Ludzie w futbolu uwielbiają mówić o sile mentalnej. Cóż, jestem najsilniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkacie. Jest tak, ponieważ pamiętam, jak siedziałem z bratem i z mamą po ciemku, gdy odmawialiśmy modlitwę.
Przez jakiś czas zatrzymałem swoją obietnicę dla siebie. Pewnego dnia wróciłem jednak ze szkoły i zastałem płaczącą mamę. W końcu powiedziałem jej, że to się zmieni. Przekonywałem ją, że niedługo będę grał w piłkę w Anderlechcie. Powiedziałem, że wszystko będzie dobrze i nie musi się o nic martwić.
Miałem sześć lat.
Zapytałem mojego ojca, kiedy zaczął profesjonalną karierę.
Powiedział „kiedy miałem szesnaście lat.”
Odpowiedziałem „ok, szesnaście.”
To musiało się wydarzyć. Kropka.
Pozwólcie, że coś wam powiem. Każdy mecz, jaki kiedykolwiek zagrałem, był Finałem. Gdy grałem w parku, był to Finał. Gdy grałem podczas przerwy w przedszkolu, był to Finał. Mówię śmiertelnie poważnie. Przy każdym strzale starałem się zerwać łaty z piłki. Pełna moc. Nie naciskaliśmy R1, bracie. Nie było finezyjnych strzałów. Nie miałem nowej FIFY. Nie miałem Playstation. Nie bawiłem się. Starałem się ciebie zabić.
Kiedy zacząłem rosnąć, nauczyciele i rodzice zaczęli mnie stresować. Nigdy nie zapomnę chwili, w której po raz pierwszy usłyszałem jak dorosły mówi „Hej, ile masz lat? W którym roku się urodziłeś?”
Ja na to: „Co? Mówisz poważnie?”
Kiedy miałem jedenaście lat, grałem dla młodzieżowej drużyny Lièrse. Jeden z rodziców z przeciwnej drużyny dosłownie próbował powstrzymać mnie przed wejściem na boisko. „Ile lat ma ten dzieciak? Gdzie jest jego dowód osobisty? Skąd pochodzi?”
Pomyślałem „Skąd pochodzę? Co? Urodziłem się w Antwerpii. Jestem z Belgii”.
Mojego ojca tam nie było, ponieważ nie miał samochodu nie mógł dojeżdżać na moje mecze wyjazdowe. Byłem całkiem sam i musiałem się trzymać. Wyjąłem dowód osobisty z torby i pokazałem wszystkim rodzicom. Oni badawczo mu się przyglądali. Pamiętam, że krew we mnie buzowała. „Dobra, teraz jeszcze bardziej zabiję twojego syna. Już przedtem bym to zrobił, ale teraz go zniszczę. Będziesz odwoził do domu płaczącego chłopca”.
Chciałem być najlepszym belgijskim piłkarzem w historii. Taki był mój cel. Nie chodziło o to, by być dobrym. Nie wspaniałym. Najlepszym. Grałem z wielką złością z wielu powodów. Ponieważ po naszym mieszkaniu biegały szczury... Ponieważ nie mogłem oglądać Ligi Mistrzów... Ponieważ inni rodzice patrzyli na mnie w taki sposób.
Byłem w trakcie misji.
Kiedy miałem dwanaście lat, strzeliłem 76 goli w 34 meczach.
Zdobyłem wszystkie te bramki w butach mojego taty. Gdy nasze stopy osiągnęły ten sam rozmiar, dzieliliśmy się butami.
Pewnego dnia zadzwoniłem do dziadka – ojca mojej mamy. On był jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Stanowił moje połączenie z Kongo, skąd pochodzili moi rodzice. Rozmawialiśmy przez telefon i powiedziałem: „Tak, dobrze sobie radzę. Strzeliłem 76 goli i wygraliśmy ligę. Wielkie kluby mnie zauważają”.
Dziadek zawsze chciał usłyszeć, jak mi idzie na boisku. Tym razem był jednak nieswój. Odparł: „Tak, Rom. To wspaniale. Czy możesz mi jednak wyświadczyć przysługę?”
Powiedziałem: „Jasne, o co chodzi?”
„Czy możesz się zaopiekować moją córką?”
Pamiętam, że byłem bardzo zaskoczony. O czym on mówił?
Odrzekłem: „Mamą? Ta, jasne. Nie ma problemu.”
„Nie, obiecaj mi. Czy możesz mi to obiecać? Po prostu się nią zaopiekuj. Zrób to dla mnie, dobrze?'”
„Dobrze, Dziadku. Zajmę się tym. Obiecuję.”
Pięć dni później zmarł. Wtedy zrozumiałem, co tak naprawdę miał na myśli.
Kiedy o tym myślę, jestem bardzo smutny. Bardzo chciałbym, by Dziadek żył jeszcze przynajmniej przez cztery lata i by mógł zobaczyć mnie grającego dla Anderlechtu. Żeby zobaczył, że dotrzymałem obietnicy. By mógł być pewny, że wszystko będzie dobrze.
Powiedziałem mamie, że dokonam tego w wieku szesnastu lat.
Spóźniłem się o jedenaście dni.
24 maja 2009.
Finał play-off. Anderlecht vs. Standard Liège.
To był najbardziej szalony dzień w moim życiu. Musimy się jednak cofnąć na moment. Na początku sezonu praktycznie nie grałem w drużynie do lat 19 Anderlechtu. Trener zwykle wpuszczał mnie na boisko z ławki rezerwowych. Zastanawiałem się, jak mam podpisać zawodowy kontrakt w szesnaste urodziny, skoro nadal siedzę na ławce w zespole do lat 19.
Założyłem się więc z naszym trenerem.
Powiedziałem mu: „Zagwarantuję ci coś. Jeśli będę grał, to do grudnia strzelę 25 goli.”
Wyśmiał mnie. Dosłownie mnie wyśmiał.
Zaproponowałem zakład.
Odpowiedział: „OK, ale jeśli ci się nie uda, wracasz na ławkę rezerwowych.”
„Dobrze, lecz jeżeli wygram, wyczyścisz wszystkie samochody, jakie wożą zawodników na treningi.”
Trener się zgodził.
Dodałem, że będzie musiał przygotowywać dla nas naleśniki każdego dnia.
Zgodził się.
To był najgłupszy zakład, jaki kiedykolwiek zawarłem.
Strzeliłem 25 goli przed końcem listopada. Jeszcze przed świętami jedliśmy naleśniki.
Niech to będzie lekcja. Nie zadziera się z głodnym dzieciakiem!
Podpisałem zawodowy kontrakt z Anderlechtem w moje urodziny, 13 maja. Od razu kupiłem nową FIFĘ i kablówkę. Sezon zbliżał się do końca, więc odpoczywałem w domu. Liga belgijska w tamtym sezonie była szalona, ponieważ Anderlecht i Standard zakończyły rozgrywki z takim samym dorobkiem punktowym. O losach tytułu miał rozstrzygnąć dwumecz.
Pierwsze spotkanie obejrzałem w domu jako kibic.
Na dzień przed rewanżem zadzwonił do mnie trener rezerw.
„Halo?”
„Cześć, Rom. Co robisz?”
„Wybierałem się do parku pograć w piłkę.”
„Ne, nie, nie, nie, nie. Pakuj swoją torbę, natychmiast.”
„Co? Co takiego zrobiłem?”
„Nie o to chodzi. Musisz się dostać na stadion. Jesteś potrzebny w pierwszej drużynie.”
„Co?! Ja?!”
„Tak, ty. Przyjeżdżaj.”
Dosłownie wbiegłem do sypialni ojca. „Wstawaj, musimy jechać!”
„Co? Gdzie?”
„Do ANDERLECHTU.”
Nigdy nie zapomnę, jak pojawiłem się na stadionie. Praktycznie wbiegłem do szatni. Człowiek odpowiedzialny za sprzęt zapytał, jaki numer na koszulce chcę dostać.
Odpowiedziałem, żeby dał mi dziesiątkę.
Hahahaha! Nie wiem. Chyba byłem po prostu zbyt młody, żeby się bać.
On odparł, że zawodnicy z akademii mają numery powyżej 30.
Powiedziałem: „OK, cóż, trzy plus sześć daje dziewięć, a to fajny numer. Chciałbym 36.”
Tego wieczoru w hotelu zawodnicy dorosłej drużyny zmusili mnie do zaśpiewania im piosenki podczas kolacji. Nawet nie pamiętam, który utwór wybrałem. Moja głowa wirowała.
Następnego dnia mój przyjaciel przyszedł do mnie do domu i zapytał mojej mamy, czy wyjdę pograć w piłkę.
Odpowiedziała: „Romelu już gra.”
„Gdzie?”
„W finale.”
Wysiedliśmy z autokaru pod stadionem i każdy zawodnik miał na sobie wypasiony garnitur. Każdy, poza mną. Ja byłem ubrany beznadziejnie, a śledziły mnie wszystkie kamery. Droga do szatni miała ze trzysta metrów. To około trzyminutowy spacer. Jak tylko wszedłem do szatni, mój telefon zaczął wariować. Wszyscy widzieli mnie w telewizji. W trzy minuty nadeszło 25 wiadomości. Moi przyjaciele szaleli.
„Stary, CZEMU JESTEŚ NA MECZU?”
„Rom, co się dzieje? CZEMU JESTEŚ W TV?”
Jedyną osobą, której odpisałem, był mój najlepszy przyjaciel. Odpowiedziałem: „Stary, nie wiem, czy zagram. Nie wiem, co się dzieje. Po prostu oglądaj.”
W 63. minucie menadżer wpuścił mnie na boisko.
Wyszedłem na nie jako piłkarz Anderlechtu w wieku 16 lat i 11 dni.
Tamtego dnia przegraliśmy finał, ale ja i tak byłem w niebie. Dotrzymałem obietnicy złożonej mamie i dziadkowi. W tamtym momencie wiedziałem, że wszystko będzie dobrze.
W kolejnym sezonie wciąż kończyłem ostatni rok liceum, a jednocześnie grałem w Lidze Europy. Musiałem zabierać do szkoły wielką torbę, żeby po południu zdążyć na samolot. Wygraliśmy ligę z dużą przewagą. Byłem drugi w plebiscycie na Piłkarza Roku Afryki. To było po prostu... szalone.
Właściwie to spodziewałem się, że to wszystko się wydarzy. Może nie tak szybko. Nagle media się mną interesowały i wrzucały na moje barki odpowiedzialność. Zwłaszcza w reprezentacji. Z jakiegoś powodu nie szło mi dobrze w kadrze. Po prostu nic mi nie wychodziło.
Pamiętajmy jednak, że miałem wtedy, 17, 18 czy 19 lat!
Kiedy wszystko układało się dobrze, w gazetach nazywano mnie napastnikiem reprezentacji Belgii.
Kiedy coś się psuło, dziennikarze pisali o mnie jako o belgijskim napastniku o kongijskich korzeniach.
Jeśli nie podoba ci się mój styl gry, to w porządku. Urodziłem się tutaj. Dorastałem w Antwerpii, Liège i Brukseli. Marzyłem o grze dla Anderlechtu. Marzyłem o byciu Vincentem Kompanym. Rozpocznę zdanie po francusku i zakończę je po holendersku. W trakcie dorzucę nieco hiszpańskiego czy portugalskiego oraz lingalę, w zależności od tego, w jakiej okolicy jesteśmy.
Jestem Belgiem.
Wszyscy jesteśmy Belgami. To właśnie czyni ten kraj fajnym, prawda?
Nie wiem, dlaczego niektórzy ludzie w moim własnym kraju chcieliby zobaczyć moje potknięcia. Naprawdę nie wiem. Kiedy przeszedłem do Chelsea i nie grałem, słyszałem ich śmiechy pod moim adresem. Tak samo było w momencie wypożyczenia do West Bromwich Albion.
W porządku. Tych ludzi nie było ze mną, gdy wlewaliśmy wodę do płatków śniadaniowych. Jeżeli nie znałeś mnie, kiedy nie mieliśmy nic, to tak naprawdę nie możesz mnie zrozumieć.
Wiecie, co jest zabawne? Opuściłem dziesięć lat Ligi Mistrzów, kiedy byłem dzieciakiem. Nie mogliśmy sobie na nią pozwolić. Przychodziłem do szkoły, a wszystkie dzieciaki rozmawiały o finale. Ja nie miałem pojęcia, co się wydarzyło. Pamiętam, że w 2002 roku wszyscy zachwycali się uderzeniem z woleja.
Musiałem udawać, że wiem, o czym mowa.
Dwa tygodnie później siedzieliśmy w klasie komputerowej i jeden z moich kolegów pobrał nagranie z tym golem. W końcu zobaczyłem strzał Zidane'a w okienko lewą nogą.
Tego lata poszedłem do jego domu, żeby móc zobaczyć brazylijskiego Ronaldo w finale mistrzostw świata. O całej reszcie turnieju słyszałem z opowiadań kolegów.
Pamiętam też, że w 2002 roku miałem dziury w butach. Wielkie dziury.
Dwanaście lat później to ja grałem na mistrzostwach świata.
Teraz ponownie będę miał do tego okazję. Wiecie co? Tym razem zapamiętam, żeby dobrze się bawić. Życie jest zbyt krótkie na zmartwienia i dramaty. Ludzie mogą mówić co chcą o zespole czy o mnie.
Kiedy byłem młody, nie mogłem sobie pozwolić na oglądanie Thierry'ego Henry'ego w
Match of the Day! Teraz każdego dnia się od niego uczę w reprezentacji. Rozmawiam z legendą, która przekazuje mi wskazówki na temat poruszania się i wykorzystywania wolnych przestrzeni. Thierry może być jedynym facetem na świecie, który ogląda więcej piłki ode mnie. Dyskutujemy o wszystkim. Siedzimy i gadamy na temat drugiej ligi niemieckiej.
„Thierry, widziałeś ustawienie Fortuny Düsseldorf na dzisiejszy mecz?”
„Nie bądź niemądry, oczywiście.”
Dla mnie to najfajniejsza rzecz na świecie.
Bardzo, naprawdę bardzo chciałbym, by mój dziadek był tu ze mną i mógł to wszystko zobaczyć.
Nie mówię o Premier League.
Nie chodzi o Manchester United.
Nie o Ligę Mistrzów.
Nie o mistrzostwa świata.
Nie o tym mówię. Chciałbym, żeby zobaczył nasze obecne życie. Chciałbym móc z nim porozmawiać przez telefon ten jeden dodatkowy raz, by mu o tym opowiedzieć.
„Widzisz? Mówiłem ci. Twoja córka ma się dobrze. Nie ma już szczurów w mieszkaniu. Nie śpimy na podłodze. Nie ma stresów. Wszystko jest w porządku. Mamy się świetnie...”
Nikt nie musi już sprawdzać mojego dowodu osobistego. Teraz znają moje imię.