Każdy z nas lubi w czerwcu zapoznać się z terminarzem Premier League na nowy sezon. Jest to taki fajny okres, bo przez miesiąc bez poważnej piłki jesteśmy w stanie za nią zatęsknić, a czeka nas jeszcze raz tyle, żeby zobaczyć swoich ulubieńców w bezsensownych, przedsezonowych spotkaniach, więc jesteśmy głodni nawet takiego zwykłego, głupiego terminarza.
Przez lata kibicowania zdążyliśmy się już nauczyć na pamięć scenariusza wielu potyczek, mamy swoich ulubionych przeciwników, swoje ulubione stadiony i odruchowo, widząc terminarz na nowy sezon, sprawdzamy datę rozgrywania poszczególnych meczów. Spotkanie z Liverpoolem na Anfield jest zawsze najmniej oczekiwanym przeze mnie wydarzeniem, a kiedy już je znajdę, zastanawiam się czy termin nie wyrządzi nam aż tak wielkiej krzywdy. Bo ostatnie lata rywalizacji z Liverpoolem nauczyły mnie jednego: oczekuj porażki, bo lepiej być zaskoczonym niż wkurzać się na cały świat.
Nie lubię standardowych piłkarskich powiedzeń. Nie lubię tekstów „jesteś tak dobry, jak Twój ostatni mecz” - co, jeśli zawodnik wejdzie na trzy minuty i nie dotknie piłki? - czy „tego by nawet sam Hitchcock nie wymyślił” - eee, gol w ostatniej minucie? Tak się właśnie kończą najnudniejsze filmy o piłce nożnej. Nie lubiłem też tekstu, że „derby rządzą się swoimi prawami”, choć tu bardziej przez jego irytujące nadużywanie. Manchester United versus Liverpool, to też są derby – i tutaj naprawdę rządzą się one swoimi prawami.
Ile razy Manchester United przyjeżdżał na Anfield po imponującej serii zwycięstw, a Liverpool, co ma miejsce coraz częściej, podchodził do tego spotkania z teoretycznie słabszej pozycji, po kilku bolesnych blamażach? Ostatnie zwycięstwo Czerwone Diabły odniosły na wyjeździe w grudniu 2007 roku, czyli prawie pięć lat temu.
Liverpool nie miał (i nie ma) szans na nawiązanie walki z Manchesterem United w przeciągu dziewięciu miesięcy. Nie piszę złośliwie, ale naprawdę są oni już typowym średniakiem Premier League – nie interesuje mnie historia, The Reds mają ją bogatą. To, że Liverpool stał się ligowym średniakiem jest faktem (potrafią rozegrać kapitalne zawody, ale to nie jest drużyna na 38 spotkań) i tylko zaślepieni fani drużyny Brendana Rodgersa będą mówić, że to kłamstwo, że Liverpool jest wciąż groźny, że wreszcie się odrodzi i wrócą sukcesy za czasów Rafy Beniteza (albo sukces). Jeśli przeglądacie ich fora, wiecie o czym mówię, takie wpisy najczęściej kończą się hasłem „YNWA” – też macie wrażenie, że wszędzie to wpychają? Pewnie nawet umawiając się ze znajomymi dodają to w SMS-ie. „O 19 u mnie. YNWA”.
Wracając jednak do samego Liverpoolu. Ligowy średniak charakteryzuje się tym, że jest gotów poświęcić dwa mecze dla jednego z największym rywalem. Kto za rok będzie pamiętał o porażce z West Bromwich Albion czy remisie z Sunderlandem? Nikt. Ale jeśli po tych meczach Liverpool pokona Manchester United, to wynik będzie zapamiętany do końca świata. Jak było w sezonie 2008/09? Dla Scousera z krwi i kości nie liczyło się przecież to, że Liverpool poległ w walce o mistrzostwo Anglii z Czerwonymi Diabłami. Najważniejszym wydarzeniem było pokonanie ekipy Ferguson na Old Trafford, które razem z otrzymaniem Złotych Rękawic przez Pepe Reinę było highlightsem tamtego sezonu. W takich chwilach da się poznać czym i gdzie jest wiocha.
Możecie powiedzieć, że przesadzam z obniżonymi oczekiwaniami przed tym spotkaniem, za dużo narzekam i „nie jestem prawdziwym Diabłem” , ale teraz myślę na chłodno i uważam, że taka jest prawda. Nie oznacza to jednak, że na godzinę przed meczem nie udzieli mi się atmosfera, niechęć do rywala i niesamowite pragnienie zmiażdżenia ich na własnym stadionie. A już szczególnie jak usłyszę „You’ll Never Walk Alone”. Ech, jak już pokochałeś piłkę i przekonasz się, że nie możesz żyć bez tych emocji, to już nigdy tego typu spotkania nie obejrzysz ze stoickim spokojem.
Szkoda, że sprawa z Hillsborough i z Suárezem odciąga uwagę od wydarzeń, które czekają nas na boisku. Fajnie, że piłka nożna łączy w tragedii, jak teraz łączy znienawidzone przez Liverpool drużyny i rodziny 96 ofiar z 1989 roku. Jednak o takim czymś nie powinno się mówić bez przerwy, nie powinno się zmuszać i oczekiwać od wszystkich okazywania szacunku przed pierwszym gwizdkiem – szczególnie, że nie mamy nawet do czynienia z rocznicą tych tragicznych wydarzeń. Nie powinno się odwracać uwagi od meczu i kierować wszystkich kamer na dłonie Suáreza i Evry – o ile ich ostatni pojedynek na Old Trafford coś oznaczał i oczekiwało się od nich męskiego uścisku, to teraz jest to tylko i wyłącznie wpychanie tematu na siłę i walka o kliknięcie na stronie internetowej czy sprzedaż gazety. Uścisk dłoni nic nie zmieni, Suárez nie zaprosi Evry na piwo, a brak uścisku i tak nie podgrzeje tej wystarczająco gorącej atmosfery.
Szczególnie, że Sir Alex Ferguson potrafi zaskakiwać. Jak zdarzało się, że nie wystawiał na Goodison Park Wayne’a Rooneya z powodu zamieszania jakie jego osoba potrafiła wywołać na tym stadionie, może się okazać, że teraz zrobi to samo z Patricem Evrą. Jeszcze na początku tego roku było to niemożliwe, bo Evra był naszym jedynym zdrowym i przyzwoitym lewym obrońcą, to teraz może się okazać, że przy gorszej dyspozycji Francuza wykorzystana zostanie pozytywna aura wokół Alexandra Büttnera oraz jego agresja i chęć pokazania się kibicom z jak najlepszej strony w jednym z najważniejszych meczów ich kalendarza. Z Büttnerem czy z Evrą, będzie gorąco – tak jak zawsze na Anfield, kiedy przyjeżdża Manchester United. Tylko te cholerne ostatnie sezony i ból po głupiej grze i niepotrzebnym traceniu punktów.
Teraz na Anfield, do siedemnastej drużyny w tabeli, przyjeżdża druga. No cóż, rok temu Manchesterowi United przytrafiła się bolesna porażka na stadionie Wigan Athletic, drużynie z końca tabeli. Znajdując w terminarzu na nowy sezon pojedynek z Liverpoolem na Anfield pomyślałem tylko: „cóż… ważne, że będzie dość wcześnie, jak przegramy to mniej zaboli”.
Możliwość komentowania tego newsa jest już niemożliwa, z powodu upłynięcia 7 dni od czasu jego dodania.
Wszystkie komentarze są własnością ich twórców. Serwis
nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści komentarzy. W przypadku nagminnego łamania zasad netykiety osoby będą banowane bez możliwości odwołania.