Żal po porażce jest najbardziej bolesnym uczuciem w piłce nożnej. Wszyscy trenerzy słusznie podkreślają, że po klęsce najważniejszą rzeczą jest mieć jak najszybszą okazję do rehabilitacji i poprawienia sytuacji skomplikowanej nieoczekiwaną wpadką. Jednak ciężko o pozbycie się żalu, nieważnych i nieznaczących już pytań ‘co by było, gdyby’ oraz najzwyklejszego w świecie smutku, spowodowanym przegraniem mistrzostwa Anglii na ostatniej prostej. Jak Devon Loch, koń należący do Królowej Matki, który na wyścigach Grand National w 1956 roku na trzydzieści metrów przed metą niespodziewanie i niewytłumaczalnie skoczył do góry i upadł na brzuch, a po chwili został wyprzedzony przez znajdującego się kilka metrów za nim konia E.S.B. i nie był w stanie ukończyć finałowej gonitwy. „Och, takie są wyścigi” – zbagatelizowała wówczas to sensacyjne wydarzenie Królowa Matka. Jedno jest pewne, sir Alex Ferguson przegranej walki o mistrzostwo Anglii nie zbagatelizuje.
Piłkarze, trenerzy i kibice Manchesteru United mają przed sobą co najmniej czternaście bolesnych tygodni, bo tyle właśnie zostało do rozpoczęcia sezonu 2012/13 w Premier League. Część zawodników będzie brała udział w Mistrzostwach Europy lub Igrzyskach Olimpijskich, które choć na trochę pozwolą zapomnieć o finiszu rozgrywek w Anglii. Przed rozpoczęciem nowego sezonu każdy z nich spędzi kilka tygodni na wakacjach, chcąc się zresetować i zacząć myśleć o walce o odzyskanie trofeum - wtedy nie sposób będzie jednak bezboleśnie zapomnieć o wypuszczeniu z rąk mistrzostwa kraju. Trzeba przyznać, że będzie to okres, który z chłopców zrobi mężczyzn, a słabszych uczyni silniejszymi - kto w nowym sezonie nie wykaże wystarczającej ochoty na udowodnienie wyższości nad przeciwnikiem, przeskrobie sobie zarówno u sztabu szkoleniowego, jak i u milionów kibiców na całym świecie.
Uczucie straconej szansy z pewnością spowoduje powroty w myślach do chwil, w których Manchester United się potykał - albo przez swoją słabość, pech i nonszalancję, albo przez mniejsze lub większe błędy arbitrów. Każdy będzie zastanawiał się jak potoczyłyby się losy mistrzostwa, gdyby w jednym z meczów uderzyć mocniej lub lżej, wyżej lub niżej. Meczów, do których ludzie będą wracać jest mnóstwo. Chociażby spotkanie na Old Trafford z Manchesterem City. To nic nie zmieni, ale ‘co by było, gdyby’ w 90. minucie, przy stanie 1:3, piłkarze zrozumieli że nie odwrócą losów spotkania? Być może przed meczem z Sunderlandem The Citizens mieliby różnicę bramek lepszą o zaledwie dwa trafienia i ostatnie 90 minut sezonu byłoby niesamowicie emocjonujące? Gdyby nie wolny dla Liverpoolu po faulu na Adamie, którego nie było i który dał im remis? Gdyby nie karny dla Newcastle, który pozwolił im wywieźć z Old Trafford jeden punkt? Gdyby nie zabawa sir Aleksa Fergusona w meczu z Blackburn i tragiczny występ cztery dni później w Newcastle? Gdyby nie spokojne podejście do spotkania z Wigan, przed którym United miało już osiem punktów przewagi nad City? Gdyby nie odpuszczenie meczu z Evertonem przy stanie 4-2? Gdyby nie podłamanie, poczucie wymykającego się mistrzostwa i brak jakiejkolwiek ochoty na rewanż za 1:6 w kwietniowym meczu na Etihad Stadium? Gdyby…
Takie myśli prędko nie przeminą, będą towarzyszyć każdej osobie związanej emocjonalnie z tym klubem przez najbliższe tygodnie, dopóki drużyna sir Aleksa Fergusona nie zacznie dostarczać nowych wzlotów i upadków, które skutecznie zajmą miejsce sukcesów i niepowodzeń z sezonu 2011/12.
Od gdybania nie da się uciec, szczególnie jeśli jest tak bolesne po oddaniu mistrzostwa Anglii w taki sposób. Jednak tabela po 38 spotkaniach nie kłamie, idealnie oddaje siłę drużyny w przeciągu całego sezonu i robi to też lepiej niż jakiekolwiek inne rozgrywki pucharowe – dlatego o wiele więcej prawdy jest w tym, że Chelsea jest szóstą drużyną w Anglii niż najlepszą lub drugą ekipą w Europie. Jednak jak się pogodzić z taką sytuacją, w której – w ogólnym rozrachunku – Manchester United okazał się minimalnie gorszy niż Manchester City? Kiedy zdecydował fotofinisz? Z sytuacją, w której już jedną ręką puchar trzymał Patrice Evra, ale podniósł go Vincent Kompany? Ciężko jest zrozumieć, pogodzić się z tym i zapomnieć. Cholernie ciężko.
Ile ludzi, tyle opinii. Każdy ma swoje własne zdanie na temat poprzedniego sezonu. Sezonu z najgorszym po 2005 roku zakończeniem, w którym Manchester United zdobywa zaledwie jedno trofeum, Tarczę Wspólnoty – po wygranej w meczu trwającym 90 minut, do którego przystąpiono w nagrodę za sukces w sezonie 2010/11.
Rozgrywki pucharowe pozostawiły ogromny niedosyt – jeśli Puchar Ligi jest pucharem najmniejszego priorytetu, a porażkę w Pucharze Anglii, na zdecydowanie „nieleżącym” Manchesterowi United Anfield, zaliczymy do kategorii zwykłego pożegnania się z rozgrywkami, jakich w ostatnich latach było mnóstwo, to odpadnięcie z Ligi Mistrzów na etapie rozgrywek grupowych trzeba uznać za plamę, którą w nowym sezonie zamazać będzie można tylko skutecznym futbolem i awansem do, co najmniej, półfinału. Jak w pięć lat temu, kiedy sir Alex Ferguson musiał udowodnić, że wcześniejsze zakończenie przygody w Europie już w grudniu było wypadkiem przy pracy – mecze z Celtikiem, rewanż z AS Roma czy pierwszy mecz półfinałowy z AC Milan dostarczyły wielu emocji, a kibice wybaczyli wcześniejszy blamaż.
Niedawna klęska z Bazylei (który był na dobrą sprawę ostatnim etapem katastrofy, jaka miała miejsce od września do grudnia), jest o wiele gorsza niż ta z Lizbony w 2005 roku. Nikt, po trzech finałach we wcześniejszych czterech edycjach Ligi Mistrzów i (przede wszystkim) po losowaniu grup nie spodziewał się, że Czerwonych Diabłów zabraknie w gronie szesnastu najlepszych drużyn na świecie. Znajdujemy jednak wiele podobieństw, które pozwalają twierdzić, że mocny i niespodziewany cios w twarz wywoła u piłkarzy odpowiednią reakcję. Nowi i młodzi zawodnicy Manchesteru United po sezonie 2005/06 wyciągnęli wnioski, co potwierdził sukces w kolejnym roku.
Czy „awans” do Ligi Europejskiej, bo to oznaczał finisz na trzeciej pozycji w grupie, jest skutecznym argumentem osób krytykujących dzisiejszy Manchester United? Rozgrywki pucharowe niekoniecznie są w stanie zawsze słusznie porównać siły dwóch lub więcej ekip. Jeśli dodamy do tego skłonność sir Aleksa Fergusona do rotowania składem na potęgę (szczególnie w pierwszej części sezonu) i lekceważące podejście do niektórych meczów przeciwko dużo słabszym na papierze drużynom, możemy twierdzić, że gdyby Czerwone Diabły znalazły się w grupie śmierci i miały co dwa, trzy tygodnie rywalizować z czołowymi ekipami Europy, awans do 1/8 finału nie byłby żadnym problemem. Bo czy na starym kontynencie można dziś znaleźć przynajmniej szesnaście lepszych od Manchesteru United drużyn? Raczej nie.
Wyznacznikiem sukcesu osiągniętego w sezonie nie zawsze są wyniki końcowe. Trzeba jednak spojrzeć głębiej w drużynę, oglądać regularnie jej spotkania oraz kojarzyć podobne wydarzenia z przeszłości i znać ich ostateczny rezultat. Po tym jak klub opuściło przed sezonem czworo doświadczonych zawodników (choć jeden z nich później wrócił), warto zwrócić uwagę na cenną lekcję jaką dostali młodzi, mający stworzyć taką samą legendę, zawodnicy. Trzon drużyny w przyszłości ma tworzyć 21-letni bramkarz z pięciorgiem obrońców, których średnia wieku wynosi 22 lata – cała szóstka rozegrała łącznie w zakończonym sezonie 183 spotkania.
Należy pamiętać, że David de Gea ma za sobą pierwszy i najtrudniejszy sezon w angielskiej piłce, który z początku wydawał się sprawiać mu wiele problemów, ale wraz z upływem miesięcy Hiszpan czuł się między słupkami coraz pewniej, a druga część sezonu była wprost fenomenalna – z pewnością dał Manchesterowi United więcej punktów niż ich rzekomo zabrał. Phil Jones po paru miesiącach gry w drużynie 19-krotnego mistrza Anglii zaczął być porównywany do legendy angielskiej piłki, Duncana Edwardsa. Choć późniejsza kontuzja oraz strata miejsca w składzie przystopowała jego piłkarski rozwój, to nie jest powiedziane, że Jones od sierpnia znów nie będzie zaskakiwał – najważniejsze jest, żeby przypisano mu jedną pozycję na boisku, ponieważ jego uniwersalność stała się jego największym problemem: na środku gubi linię obrony, z boku jest niedokładny przy dośrodkowaniach, a w środku pola często zostawia przeciwnikom za dużo miejsca. Chris Smalling ma wszelkie predyspozycje, żeby stać się drugim Rio Ferdinandem. Jest typem eleganckiego obrońcy – wybiera najprostsze rozwiązania, by pokonać przeciwnika nie wykorzystuje tylko i wyłącznie szybkości, ale preferuje dokładność i polega na przewidywaniu zamiarów rywali. Oznacza to, że nawet po trzydziestych urodzinach będzie miał swój sprawdzony sposób na młodszych i szybszych napastników. O Jonnym Evansie dyskutowało się przez cały sezon i tylko ignorant nie zauważy jak ten zawodnik dojrzał i jak się poprawił względem poprzednich sezonów. Jest jednym z czworga najlepszych piłkarzy Manchesteru United w zeszłym sezonie – bo grał równo, bo był jednym z ważniejszych nazwisk przy ustalaniu składu, bo świetnie wywiązywał się ze swoich zadań – i w końcu – bo nikt nie dokonał takiego progresu jak on.
Swojej szansy na progres nie do końca wykorzystali za to bracia da Silva, którzy nie mają szczęścia i w każdym sezonie opuszczają kilka miesięcy z powodu kontuzji. Są młodzi, a już spędzili w Manchesterze cztery pełne sezony, więcej niż dziewięcioro zawodników szerokiego składu, ale w ciągu tych czterech lat obaj rozegrali zaledwie 142 mecze. Sir Alex Ferguson zapowiedział kilka tygodni temu, że Fábio spędzi przyszły sezon na wypożyczeniu, najprawdopodobniej w Portugalii. Będzie to na pewno lepsze dla niego niż bycie zmiennikiem Patrice’a Evry, którego forma, szczególnie w obronie, też pozostawia wiele do życzenia, a wydawać się może, że przed rotacją broniła go opaska kapitana, jaką Francuz przejął na kilka miesięcy po kontuzji Nemanji Vidicia. Rafael natomiast pierwszą połowę sezonu opuścił z powodu urazu, ale po powrocie szybko zadomowił się w pierwszym składzie, a jego współpraca z Antonio Valencią – zarówno w obronie, jak i w ataku – uczyniła prawe skrzydło najgroźniejszą bronią Manchesteru United. Oczywiście Rafael wciąż jest młody, co widać na boisku. I choć w porównaniu do poprzednich sezonów dojrzał, to czasem zdarzają mu się proste błędy w ustawieniu i czytaniu gry. Jego nonszalancja w obronie przeciwko Evertonowi wkurzyła Fergusona i przed najważniejszym meczem sezonu stracił miejsce w wyjściowej jedenastce.
Wypożyczenie Fábio oznacza, że na dzień dzisiejszy w Manchesterze United jest tylko dwóch nominalnych bocznych obrońców – jeden lewy, Patrice Evra i jeden prawy, Rafael da Silva. I to właśnie te pozycje stają się dużym problemem Czerwonych Diabłów, choć może nikt wcześniej o nich jako o problemie nie myślał. Kiedy Rafael był kontuzjowany, na prawej obronie występował Phil Jones, Chris Smalling i Antonio Valencia. Żaden z nich nie był wcześniej prawym obrońcą i raczej żaden z nich nim nie zostanie. Jeśli chodzi o lewą stronę, to decyzja o wypożyczeniu Fábio może sugerować, że sir Alex Ferguson ma już kogoś na tę pozycję na oku (być może Leighton Baines), gdyż na dzień dzisiejszy jedynym piłkarzem będącym w stanie odciążyć Evrę na tej pozycji jest Jonny Evans, natomiast Ezekiel Fryers nie jest raczej melodią przyszłości Manchesteru United, i nie zachwycił sir Aleksa na tyle, żeby po występach w Pucharze Ligi (gdzie grał w obronie z Michaelem Carrickiem i Dimitarem Berbatovem!) dać mu kolejną, poważniejszą szansę.
Bo że trzeba wzmocnień w środku pola to wiemy. Po ostatnim sezonie powinien to już wiedzieć także sir Alex Ferguson, nawet jeśli dotychczas upierał się, że nowi piłkarze na tej pozycji nie są koniecznością. Tę pozycję w Manchesterze United tworzy siedmiu zawodników, ale przyszłość nie wszystkich z nich jest pewna. Można polegać na Michaelu Carricku, który przez cały sezon prezentował wybitną formę i wreszcie został doceniony. Pozostała szóstka jest jednak niewiadomą. Paul Scholes miał niesamowity wpływ na drużynę w 2012 roku, ale to już sprawa półrocznego rozbratu z futbolem, który pozwolił mu za nim zatęsknić, a jak pokazała końcówka sezonu 2010/11, Scholes może już nie wytrzymywać trudów długiego sezonu grając cały czas na najwyższym poziomie. Ryan Giggs – wciąż dobry, ale potrzebujący coraz więcej odpoczynku między meczami, Tom Cleverley – ogromny potencjał, jednak podatny na kontuzje, Darren Fletcher – znak zapytania, ponieważ choć ma wrócić do treningów z drużyną w lipcu, to nie da się przewidzieć jak będzie wyglądała dalsza kariera Szkota. No i dwójka zawodników, których przyszłość w Manchesterze wisi na włosku. Anderson, który z każdym sezonem przekonuje także i swoich największych zwolenników, że jednak nie będzie w stanie wykorzystać potencjału jaki dało się w nim dostrzec jeszcze cztery lata temu, a przynajmniej jedna poważna kontuzja w każdym sezonie może wreszcie skończyć cierpliwość sir Aleksa Fergusona do Brazylijczyka – po obiecującym starcie, Anderson kończy sezon 2011/12 z zaledwie 16 występami, jest to jego najgorszy wynik w ciągu 5 lat w Anglii. Więcej od niego zagrał piłkarz, który rok temu odszedł na emeryturę. Ostatni piłkarz środka pola to Park Ji-sung – raz skrzydłowy, raz środkowy pomocnik. Jego pozycja zależy od tego, którą nogą wstanie sir Aleks Ferguson. Jednak na obu pozycjach Koreańczyk w poprzednim sezonie sobie nie radził, był to jego najgorszy rok w United, a statystyka ostatnich jedenastu spotkań, które rozpoczynał od pierwszej minuty jest dołująca: zaledwie dwa zwycięstwa i aż dziewięć porażek.
Mało kto jest w stanie sobie wyobrazić, że właśnie z takimi środkowymi pomocnikami w nowy sezon wkroczy sir Alex Ferguson. Wydaje się, że nawet jeśli dość długo powstrzymywał się od poszerzania kadry zawodnikami z tej właśnie pozycji, to mecze z Athletic Bilbao czy Manchesterem City powinny mu uświadomić jak bardzo w tyle jest pod tym względem za światową czołówką. Dobrze zapowiadający się, choć ostatnio częściej w mediach niż na boisku, Francuz Paul Pogba spośród zawodników Rezerw ma największe szanse na to, żeby w nowym sezonie awansować do pierwszej drużyny, i to nie w roli statysty, ale całkiem często wykorzystywanego pomocnika. Z całej reszty młodych zawodników znajdziemy kilkoro, którzy mogą coś w piłce nożnej osiągnąć, jak np. Davide Petrucci, ale jak na razie ma on nikłe szanse, żeby zmienić jakość seniorskiej drużyny Manchesteru United. Z Paulem Pogbą w roli głównej trwa od kilku miesięcy prawdziwie szalona saga transferowa. Ktoś nieorientujący się w sprawach klubu mógłby pomyśleć o nim jako o gwieździe zespołu i zawodniku zarabiającym sto tysięcy funtów tygodniowo. Być może decyzja Paula Pogby i/lub jego agenta będzie miała całkiem spory wpływ na decyzję sir Aleksa Fergusona w sprawie wzmocnienia środka pola. Jeśli Francuz zostanie, to naprawdę, biorąc po uwagę jak zadziwiać potrafi Ferguson, można się choć trochę przygotować na to, że w lipcu Szkot ogłosi, że Scholes podpisał kontrakt na kolejny sezon, Anderson i Cleverley są zdrowi i palą się do gry, Paul Pogba dostanie więcej szans na grę, a powrót Darrena Fletchera jest niczym nowy transfer. Nie można tego wykluczyć, co jest jednocześnie i śmieszne, i straszne.
Jeśli jednak sir Alex zdecyduje się wydać po raz pierwszy od 2007 roku pieniądze na środkowego pomocnika, to tylko marzyciele żyjący plotkami angielskich bulwarówek mogą się spodziewać głośnego nazwiska, na które bez problemu zostanie wyłożone ponad 30 milionów funtów. Strategia transferowa Fergusona, a szczególnie ta najnowsza, jest jasna – albo młody (czasami nieznany) talent do wyszlifowania, albo doświadczony, ale wciąż całkiem młody zawodnik z ochotą na wykonanie kolejnego kroku w swojej karierze, występujący dotychczas w klubie środka tabeli, który nie gwarantuje mu sukcesów. Do pierwszej grupy można zaliczyć Javiera Hernándeza, Chrisa Smallinga, Phila Jonesa oraz Davida de Geę, do drugiej grupy należy m.in. Ashley Young i Antonio Valencia – wszyscy z nich dołączyli do Manchesteru United w ostatnich trzech sezonach. Warto też pamiętać o jednym, niesamowicie ważnym fakcie. Sir Alex rzadko wykonuje jakiekolwiek ruchy na rynku transferowym w trakcie trwania sezonu. Wymieniona wyżej grupa zawodników dołączyła do United na długo przed pierwszym meczem nowych rozgrywek, co miało im pozwolić (w szczególności obcokrajowcom) na zrozumienie i zgranie się z nową grupą osób. Przykładem może być poprzednie letnie okienko transferowe i zachowanie Fergusona oraz Wengera. Szybkie podpisanie umów z Philem Jonesem i Ashleyem Youngiem oraz wyjazd z drużyną na przedsezonowe tournée spowodowały, że na początku sezonu Anglicy prezentowali wysoką formę i mieli gwarantowane miejsce w wyjściowym składzie. Zakupy na ostatnią chwilę jakie 31 sierpnia wykonał Arséne Wenger nie zadziałały od razu i trochę potrwało zanim Arsenal znalazł właściwy rytm, który pozwolił mu się wspiąć na trzecie miejsce w tabeli.
Ogromna popularność piłki nożnej spowodowała rozwój mediów. Angielskie gazety i portale sportowe codziennie donoszą o nowym piłkarzu, którym ponoć się interesuje sir Alex Ferguson, dodając zmyślone cytaty tajemniczego źródła lub członka rodziny. Zasada jest prosta – ktoś się wybił w ostatnim meczu, jakaś drużyna potrzebuje zawodnika na tę pozycję? Stwórzmy plotkę. Z racji tego, że Manchester United jest jednym z najpopularniejszych, najbardziej utytułowanych i najbogatszych klubów świata, plotki wymyślane przez angielskie media osiągają czasem żenujący poziom. Brak umiejętności filtracji tych wiadomości i zachowania chłodnej głowy powoduje, że dyskutując o piłce nożnej z różnymi ludźmi można często trafić na tych twierdzących, że Ferguson jest słaby na rynku transferowym. Są to bardzo denerwujący towarzysze rozmów o piłce nożnej, którym zawsze wydaje się, że trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie, i że wszystkie drużyny idą do przodu, a ich ulubieńcy zostają w tyle. Strategia Fergusona od lat się o wiele bardziej sprawdza niż wyrzuca pieniądze w błoto. Opinia fanów myślących, że jak Manchester City wydaje, to i Manchester United musi, jest opinią fanów kibicujących „od wczoraj”. Manchester City od momentu przejęcia klubu przez szejka Mansoura (sierpień 2008) na transfery wydał już 482 miliony funtów, a klub wzmacniali tacy piłkarze jak Robinho (32,5 mln), Jô (18 mln) czy Santa Cruz (17,5 mln). Im więcej wydasz, tym więcej szans masz na odniesienie sukcesu – bolesna rzeczywistość. Trzeba się pogodzić z tym, że Manchester City stał się silną drużyną, a to jaką wizję prowadzenia klubu mają na Etihad Stadium nie powinno wpływać na innych menadżerów oraz na to, jak oni się zachowują. Bo skuteczne transfery można wykonać także za małe pieniądze, co udowodniło Newcastle, a zawstydzające wpadki można zanotować wyrzucając w błoto ponad sto milionów funtów, co udowodnił Liverpool. A pogodzić trzeba się też z tym, że Manchester United jest klubem zadłużonym i nie ma „bogatego wujka”. Jeśli chcesz zrobić spektakularny transfer, musisz na niego wcześniej choć trochę zarobić. Ferdinand został kupiony za pieniądze po Stamie, pieniądze za Beckhama pozwoliły dołożyć do kupna Rooneya, a po odejściu Cristiano Ronaldo 80 milionów funtów nie wydano na jedno, głośne nazwisko, ale na całą grupę, która trafiła na Old Trafford w ostatnich trzech latach.
Ktoś może narzeka na taką politykę, ale narzekanie jakiegoś kibica Manchesteru United z Rzeszowa jej nie zmieni. Pewne sprawy trzeba przyjąć do wiadomości. Fergusonowi obrywa się od niektórych za transfery i brak wzmacniania składu gwiazdami, ale prawda jest taka, że to właśnie jego osoba potrafi utrzymać w drużynie dyscyplinę, nie dopuszczać do bójek na treningach i konfliktów oraz posiadać grupę ludzi znającą pojęcie sportu drużynowego, która bez problemu czasami przyjmuje do siebie smutną wiadomość o opuszczeniu ważnego spotkania kosztem rotacji i dania szansy innym. W drużynie prowadzonej przez osobę bez charakteru, do której podopieczni nie odnoszą się z szacunkiem, takich sukcesów z pewnością nie dałoby się odnieść, a zgraja utalentowanych zawodników szybko stałaby się grupą bogatych egoistów. Może sir Alex Ferguson wcale nie ubolewa nad tym, że czasami przegra walkę o zawodnika z Manchesterem City? Jasne jest to, że w większości przypadków Fergusona stać na akceptację żądań postawionych przez klub piłkarza. Szkot nie ma jednak szans z takimi drużynami jak The Citizens, kiedy trzeba usiąść z zainteresowanym do rozmów w sprawie indywidualnego kontraktu – to na tym polu City nie ma świecie żadnego przeciwnika. Samirowi Nasriemu United zaproponowało rok temu 100 tysięcy funtów tygodniowo, Francuz zaakceptował jednak ofertę City – o 75 tysięcy funtów wyższą. „Mógł iść do Manchesteru United, oni go chcieli, on chciał do nich dołączyć, ale wtedy pojawił się Manchester City, zaproponował więcej pieniędzy, a on zdecydował się zmienić zdanie. Tak już jest, musimy być realistami. Kiedy ludzie otrzymują szansę na potrojenie zarobków, zawsze zaczną o tym myśleć. Każdy by zaczął” – mówił Harry Redknapp. W taki sposób drużyna sprzedaje swoją tożsamość i honor, a jej zawodnicy nie są częścią klubu, ale najemnikami.
Nie trzeba wracać do dalekiej przeszłości, żeby znaleźć przykład jak Sir Alex Ferguson wyprowadzał swoją drużynę na prostą kiedy wszyscy przepowiadali koniec Manchesteru United i hegemonię innej drużyny. W roku 2005, kiedy Chelsea bez większego problemu wygrała ligę angielską, a Liverpool zwyciężył w Lidze Mistrzów, starego dziadka Fergusona wyrzucał co drugi sympatyk Manchesteru United. Sześć miesięcy później, kiedy swoją przygodę z europejskimi pucharami Czerwone Diabły kończyły na rundzie grupowej Ligi Mistrzów, ciężko było znaleźć osobę, która wierzyła, że sir Alex Ferguson jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie rywalizować z nową potęgą budowaną w Londynie przez Romana Abramowicza. José Mourinho miał miliony na transfery, którymi wzmacniał silną już drużynę, na co nie mógł sobie pozwolić sir Alex Ferguson, uważnie rozmyślający nad każdym wydawanym pensem – był to okres po przejęciu klubu przez rodzinę Glazerów, a zadłużenie wynosiło wówczas ponad 600 milionów funtów. Zastanawiano się co w klubie robią tacy gracze jak John O’Shea i Darren Fletcher, krytykowano zimowe transfery Nemanji Vidicia i Patrice’a Evry, tracono cierpliwość do Cristiano Ronaldo, przewidywano, że Scholes i Giggs prędzej umrą na boisku niż wrócą do formy sprzed lat, a kiedy latem 2006 roku – gdy okienko transferowe miało zdecydować o przyszłości klubu – sir Alex Ferguson kupił zaledwie jednego zawodnika, 25-letniego Michaela Carricka z Tottenhamu, zdecydowanie skreślono United.
Przez ponad 25 lat na Old Trafford Szkot udowodnił wiele razy jak potrafi odbudować drużynę i w krótkim okresie czasu stworzyć maszynkę do wygrywania przez kolejne trzy, cztery lata. Krytyka wcześniej wymienionych piłkarzy w latach 2005-2006 przypomina krytykę, z jaką muszą się zmagać dzisiejsi zawodnicy. Możemy przeczytać, że Jonny Evans jest drewniany, David de Gea nie jest bramkarzem na Wyspy, Rio Ferdinand i Michael Carrick są już za starzy i trzeba ich wymienić, Hernández i Welbeck nie potrafią nic zdziałać z przodu, a wahania formy Naniego stały się tak samo irytujące jak niegdyś jego starszego rodaka. Osoby, które doświadczyły okres sprzed sześciu, siedmiu lat na własnej skórze i albo krytykowały Fergusona, albo nasłuchały się o krytyce Szkota nie są w stanie wytrzymać rozmów o przyszłości Manchesteru United z osobami, których największą bronią jest szczekanie, krytykowanie, mieszanie z błotem i przewidywanie najczarniejszych scenariuszy.
Ostatnie sukcesy jakie spadły na Manchester United spowodowały, że niektórzy kibice stracili poczucie rzeczywistości. Nie można być na topie przez cały czas – jeśli jest za dobrze, niedługo będzie źle, a jak jest źle, zaraz na pewno się polepszy. Idealnym przykładem jest Barcelona, którą rok temu okrzyknięto drużyną wszechczasów, a po trzech latach niesamowitych sukcesów ta sama Barcelona nie wygrywa ani ligi, ani Pucharu Europy, a jej przyszłość jest nieznana.
Jeśli mówimy o odbudowie i utrzymywaniu się w czołówce, to największą zbrodnią jest krytykowanie i spisywanie na straty sir Aleksa Fergusona, kiedy ten w ostatnich sześciu latach wygrywa cztery mistrzostwa Anglii, a dwukrotnie musi uznać wyższość rywala o mały włos – jeden punkt w 2010 roku i stosunek bramek w roku 2012. Za każdym razem, gdy Ferguson wygrywa ligę, dziennikarze, kibice oraz byli piłkarze zapowiadają, że to już ostatni triumf Szkota, a ta drużyna Manchesteru United to najsłabszy mistrz Anglii w historii. Za każdym razem. I nawet w przegranym sezonie, kiedy Manchester United ma taką samą liczbę punktów jak mistrz Anglii, mówi się, że drużyna Roberto Manciniego nie miała godnego rywala w walce o mistrzostwo, a Czerwone Diabły miały dużo szczęścia, że tak długo utrzymywały się w grze, bo to był w ich wykonaniu tragiczny rok. Dodać można też, że w pewnego rodzaju zabawie, czyli w „lidze kontuzji” prowadzonej przez angielską blogerkę zwycięzcą okazał się Manchester United, który zdobył 305 punktów (jeden zawodnik kontuzjowany przez jeden tydzień = 1 punkt). Manchester City zajął 20. miejsce, a ich zawodnicy uzbierali zaledwie 50 punktów. Rzadko który zespół bez środka pola, z grupą emerytów, ze strasznie nieobliczalnym bramkarzem i masą kontuzji byłby w stanie tak zażarcie rywalizować o tytuł mistrza kraju z drużyną mającą najlepszego angielskiego bramkarza ostatnich lat, światowej klasy pomocników i wartych kilkadziesiąt milionów funtów napastników.
Jeśli lekcje zostaną odrobione, w nowym sezonie na pewno nie będzie gorzej. „To nie wygląda tak, jakby to był dla nas koniec pewnej ery. Pod wieloma względami, to jest początek następnej” – uspokoił Ferguson. Nowy sezon będzie ekscytujący. Każde kolejne rozgrywki zapowiadają się lepiej od poprzednich. I każdy kolejny sezon dostarcza wiele emocji – wiele żalu, smutku, ale i radości oraz niespodziewanych wyników. Trudno przed nowym sezonem być pesymistą, ponieważ nowy sezon to nowy start, nowa nadzieja, nowa przygoda. Nowy sezon zaczął się dla Manchesteru United w momencie, w którym na Stadium of Light doszła wiadomość o mistrzowskim golu Sergio Agüero.
Możliwość komentowania tego newsa jest już niemożliwa, z powodu upłynięcia 7 dni od czasu jego dodania.
Wszystkie komentarze są własnością ich twórców. Serwis
nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści komentarzy. W przypadku nagminnego łamania zasad netykiety osoby będą banowane bez możliwości odwołania.