Swoimi wspomnieniami na temat wspólnej gry z Vidiciem w piątek podzielił się Rio Ferdinand. Dziś czas na serbskiego defensora.
Pytano mnie już wcześniej, czy denerwuje mnie to, że tak często moje nazwisko jest wymieniane razem z Rio Ferdinandem, a nie po prostu jako indywidualny zawodnik.
Jeśli chodzi o mnie, to jest zupełnie odwrotnie. Jestem dumny z tego, że mówi się o mnie jako o połówce naszego duetu. Grałem z wieloma wspaniałymi piłkarzami i Rio jest zdecydowanie najlepszym obrońcą, z którym przyszło mi występować.
Usłyszałem o nim na długo przed tym, zanim zaczęliśmy wspólnie grać. Jako młody piłkarz początkowo występowałem na pozycji napastnika, a później skrzydłowego. W wieku około 13 lat zacząłem grać w defensywie. W Serbii oglądaliśmy wtedy wówczas sporo włoskiego futbolu. W Parmie grał Fabio Cannavaro i Lilian Thuram, w Milanie występował Paolo Maldini, który był ikoną dla wielu generacji zawodników urodzonych później. W tamtym czasie przyglądałem się takim zawodnikom. Później zacząłem patrzeć na napastników. W piłce nożnej chodzi o bramki. Oprócz tych trzech defensorów, przyglądałem się napastnikom, być może dlatego, że byłem obrońcą i zastanawiałem się, co ci piłkarze zrobiliby, gdyby grali przeciwko mnie. Taki był mój sposób myślenia.
Później oglądałem grę Rio, gdy był w Leeds United. Gdy byłem młodszy, to zawsze przyglądałem się zespołom, które nie zawsze miały szansę na zdobycie tytułu. Kibicowałem nowym zespołom, które spisywały się dobrze. W tamtym okresie Leeds miało wspaniały zespół z Kewellem, Bowyerem, Woodgatem i tym gościem Ferdinandem. Był wtedy bardzo młody, wróżono mu wielką przyszłość jako obrońcy. Rio był jednym z liderów nowej generacji, której obiecywano, że obrońcy będą odgrywać ważną rolę w zdobywaniu trofeów.
Gdy przyszedłem do Manchesteru United w styczniu 2006 roku, to Rio już był w klubie. W tamtym okresie mieliśmy dwa miejsce dla środkowych obrońców w zespole. Myślę, że wszyscy wiedzieli, że jedno z nich należy do Rio. Był pewniakiem do gry. Miał już za sobą kilka lat na najwyższym poziomie, wspaniałe umiejętności i powiedziałbym, że był liderem. Liderem w defensywie. West Brown, Mikael Silvestre i ja byliśmy trójką obrońców, która walczyła o to jedno miejsce. Tak wówczas czułem, gdy przyszedłem do klubu. Wszyscy wiemy, że w Anglii rozgrywasz 60 meczów w sezonie. Nasza trójka miała więc określoną liczbę meczów, aby pokazać swoje umiejętności.
Gdy podpisałem kontrakt, to Ferguson nie powiedział nic na temat tego, że chce, abym stworzył duet z Rio. Było natomiast jasne, że na mnie liczy. Chciał, abym szybko się zaaklimatyzował i robił to, co najlepiej potrafię. Na początku nie wszystko szło gładko. Po 5-6 miesiącach zacząłem prezentować poziom, którego każdy w klubie ode mnie oczekiwał.
Mikael był reprezentantem Francji. Wes był świetnym zawodnikiem, ale wszyscy wiemy, że miał pecha z kontuzjami, szczególnie na początku swojej kariery. Mógł występować na różnych pozycjach, co widzieliśmy w sezonie 2007/2008, gdy był prawym obrońcą i odegrał dużą rolę w triumfie w Lidze Mistrzów. Sądzę, że gdy dołączałem do klubu, to Boss nie postrzegał mnie i Rio za wspaniałą kombinację. Chciał po prostu mieć 4 środkowych obrońców, których mógł rotować. To miało przyczynić się do rozwinięcia solidnej linii defensywy. Nie chodziło tylko o dwóch zawodników, bo w Premier League jest wiele kontuzji.
Gdy trenowałem z Rio, to widziałem jego umiejętności, dzięki którym był tak dobry. Był bardzo szybki, silny i pod względem technicznym jednym z najlepszych defensorów w tamtym czasie. Jego najmocniejszą stroną była szybkość, czytanie gry i umiejętność posługiwania się piłką. To były jego najlepsze cechy, choć być może chodziło o to, że był po prostu kompletnym i dobrym piłkarzem. Miał wszystko. Może najważniejsze było to, że kochał futbol. Pokazywał to każdego dnia, gdy zostawał po treningach i wykonywał dodatkowe ćwiczenia. Zrobiłby wszystko, co pomogłoby mu być lepszym piłkarzem niż dzień wcześniej. To mi się podobało, jego mentalność.
Rio był też naprawdę dobrym człowiekiem, o czym szybko się przekonałem. I do tego zapracowanym gościem! Zawsze taki był, oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Interesowało go wiele rzeczy: muzyka, inwestowanie… jego umysł cały czas pracował. Podobało mi się to, bo mogłem z nim porozmawiać na różne tematy. Muszę też powiedzieć, że pomógł mi, gdy tutaj przyszedłem. To on jako pierwszy wyciągnął do mnie rękę, pokazał mi okolicę. Szczególnie w pierwszych miesiącach, pomógł w aklimatyzacji i to chyba wtedy rozpoczęła się nasza współpraca. Od razu widziałem, że to jest gość, któremu mogę ufać. Mieliśmy inne charaktery, ale dobrze się dogadywaliśmy. Myślę, że ta różnica poglądów sprawiała, że mogliśmy się wzajemnie uzupełniać.
Pracowaliśmy na naszą relacją na boisku. Dobrze dogadywaliśmy się też poza boiskiem, co nam służyło, bo to zaufanie stało się solidne jak skała. To bardzo ważne dla każdego obrońcy, aby mógł ufać koledze grającemu tuż obok niego. Szczególnie jest to istotne dla środkowego defensora, bo ci obrońcy muszą na sobie polegać. Wiedzieliśmy o tym od samego początku, pracowaliśmy nad naszą relację i być może dlatego odnosiliśmy takie sukcesy.
Nie potrafię wskazać konkretnej daty lub meczu, w którym obaj byśmy sobie pomyśleli: „Dobra, teraz stanowimy duet”. Działo się to stopniowo. Zaczęliśmy zdawać sobie z tego sprawy na treningach, gdy cały czas gadaliśmy ze sobą. Rozmawialiśmy na temat tego, co zrobić w określonych sytuacjach. Pamiętam jedne zajęcia 11 na 11 na małym boisku, gdy w pewnej sytuacji nie poradziliśmy sobie dobrze. Zaraz po tym zapytałem go: „Co o tym sądzisz?”. Sam powiedziałem, co myślałem i starałem się zrozumieć jego punkt widzenia. On spojrzał na to z mojej strony i powiedział, co powinienem był zrobić, czy miałem go asekurować czy też to on powinien mi pomagać. Zaczęliśmy rozmawiać, zaczęliśmy dokonywać drobnych zmian i wtedy sobie pomyśleliśmy: Dobra, to może wypalić.
Zaczęliśmy też dostrzegać poprawę w naszej grze. Asekurowaliśmy się nawzajem, wiedzieliśmy co zrobić w określonych sytuacjach. Na początku musieliśmy oczywiście dużo rozmawiać, ale z czasem stało się to naturalne, gdy graliśmy już ze sobą długo. Wtedy zdawaliśmy sobie sprawę: tak trzeba postępować. Mówić, rozmawiać, wyrażać się na boisku. Decydowaliśmy, co należy robić. Zaczynało się to na treningach, a nie w meczach. W spotkaniach widzieliśmy efekty współpracy i rozwijaliśmy to dalej.
Z czasem ludzie zaczęli mówić, że odgrywaliśmy określone role. Ja miałem być twardzielem, a Rio gościem z klasą. Nie miałem nic przeciwko temu. Zdecydowanie nie. Ludzie postrzegają cię jak postrzegają. Dla mnie najważniejsze były zwycięstwa i dobra gra. Jeśli więc ktoś cię komplementował i mówił, że grasz tak czy inaczej, to nie miało to dla mnie dużego znaczenia. Nie jestem osobą, która przejmuje się tym, co ludzie myślą. To jasne, że jeśli ktoś na ciebie gwiżdże, mówi złe rzeczy, to takie coś mi się nie podoba. Ale jeśli ludzie mają dobre zdanie na mój temat i tego co zrobiłem dla United, jeśli postrzegają coś w określony sposób, to nie mam z tym problemu.
Powiedziałbym, że Rio był w stanie dostosować swoją grę do okoliczności. Mógłby pewnie powiedzieć, że nie czuł się najlepiej, gdy musiał wybijać piłkę głową, to była moja robota! Ale robił to, czego wymagała dana sytuacja. Pamiętam, jak przygotowywał się do meczu ze Stoke City na wyjeździe, w którym musieliśmy wybijać piłkę głową przez 90 minut. Poświęcał cały dzień na to, aby przygotować się do ciągłego wyskakiwania do futbolówki i fizycznej walki. Radził sobie z tym dobrze.
Wiele powiedziano na temat mojej współpracy z Rio, ale muszę też wspomnieć o roli, którą odegrał w tym Edwin. Był ważną częścią naszego duetu. Był doświadczonym bramkarzem, naprawdę świetnie radził sobie z piłką i był zawsze na posterunku. Widział całe boisko, pomagał nam. Jeśli ja czegoś nie widziałem lub Rio coś pominął, to on nam pomagał. Co ważne, Edwin trafił do Manchesteru United w wieku 34-35 lat. Miał więc ogromne doświadczenie. Dla obrońcy niezwykle ważne jest to, aby ufać swojemu bramkarzowi. My ufaliśmy Edwinowi. Nie miało znaczenia, skąd piłkarz oddawał strzał. Gdy robił to zza pola karnego, to nie byłeś specjalnie zmartwiony. Pozwalałeś mu strzelać, bo wiedziałeś, że Edwin sobie z tym poradzi. Zaczęliśmy nad tym pracować, a Ed był w tym bardzo dobry. Szczególnie na samym początku. Doświadczeni zawodnicy dają ci spokój, którego potrzebujesz w określonych sytuacjach. Edwin był w tym świetny.
Komunikacja i spokój odgrywały dużą rolę w grze Edwina. Zawsze ustawiał się w takim miejscu, w którym musiał być. Był w tym świetny. Biorąc pod uwagę jego wzrost, gdy ustawił się dobrze, to niezwykle trudno było strzelić mu bramkę. Nie był niskim bramkarzem, który leci przez dwa metry, aby powstrzymać strzał. Czasami tak robił, zwłaszcza w Lidze Mistrzów. Ale przez większość czasu po prostu był w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Odgrywał ważną rolę. Wielu ludzi zapomina jak dobrym by bramkarzem i jak ważny był dla naszej drużyny w tamtym czasie. Zwłaszcza dla mnie i Rio.
Wciąż pamiętam serię, którą mieliśmy w sezonie 2008/2009, gdy nie straciliśmy bramki w 14 spotkaniach Premier League z rzędu. Ja i Edwin byliśmy jedynymi piłkarzami, którzy wystąpili w każdym z tych spotkań. Ludzie często mówią o rekordach i sir Alex Ferguson tego nie cierpiał, więc gdy graliśmy z Blackburn na Old Trafford, to powiedział do mnie i Eda: „Chłopaki, ławka”. Nadal doskonale pamiętam, gdy siedziałem na ławce, Blackburn zdobyło gola i ta seria się zakończyła!
To było wspaniałe osiągnięcie, ale nie chodziło tylko o rekordy. Chodziło o to, że taka seria dodawała ci pewności siebie i zawodnikom, z którymi grałeś. Gdy zaczęliśmy wygrywać, to mieliśmy z tyłu 5-6 zawodników. W defensywie było więcej zawodników, bo doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli będzie 0:0 w pierwszej połowie, to biorąc pod uwagę umiejętności zawodników grający z przodu takich jak Wayne Rooney, Cristiano Ronaldo, Ryan Giggs, Robin van Persie, Berba, Tevez… mieliśmy wtedy wspaniałych piłkarzy. Wiedzieliśmy więc, że jeśli zachowamy czyste konto, to mamy dużą szansę na zwycięstwo. Chodziło więc o pomoc ofensywnym graczom, mogli być zrelaksowani. Mogli sobie myśleć: „Jeśli strzelimy jedną bramkę lub dwie, to wygramy, bo nasza defensywa nie traci goli”. Działało to więc w dwie strony. Wiedzieliśmy, że gracze ofensywni zawsze strzelą, a atakujący wiedzieli, że zachowamy czyste konto. Wszystko funkcjonowało bardzo dobrze. To właśnie dają takie rekordy: wiarę. Zdobywanie trofeów również dawało ci przekonanie, że możesz to zrobić ponownie. Te rekordy, tytuły, są ważne. Pierwsze mistrzostwo zdobyliśmy po czterech latach w sezonie 2006/2007. Zaczęliśmy wierzyć, że możemy sięgnąć po nie ponownie. W następnym sezonie znów wygraliśmy plus dołożyliśmy Ligę Mistrzów. Od tego się zaczęło. Tego potrzebujesz, takiej wiary we własne umiejętności. To właśnie osiągasz dzięki trofeom i pobijaniu rekordów.
Razem z Rio rozegraliśmy wiele meczów, ale to te najważniejsze pamiętasz, takie jak wygranie Premier League po meczach z Wigan i Blackburn, triumf w Lidze Mistrzów z Chelsea w Moskwie. Każde spotkanie, po którym sięgasz po trofeum jest wyjątkowe. Finał Ligi Mistrzów na pewno się wybija pod tym względem. Wielu wspaniałych zawodników nie miało okazji podnieść tego trofeum. Powiedziałbym więc, że zwycięski finał Champions League był najbardziej pamiętnym meczem z Rio.
Zapomniałem o tym, ale sam o tym wspomniał niedawno. Musiałem powstrzymywać go od łez po tym jak zdobyliśmy puchar! Różniliśmy się pod wieloma względami. Rio wkładał mnóstwo wysiłku we wszystko, co robił. Jego marzeniem było zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Pamiętam, jak przed finałem powtarzał: „Musimy wygrać, musimy wygrać, musimy wygrać”. To było coś o czymś marzył i o to walczył. Gdy wygraliśmy, to oczywiście pojawiły się emocje. Pamiętam rzuty karne, mogło zakończyć się różnie… Ale generalnie uważałem, że jeśli coś wygrasz, to powinieneś być szczęśliwy, a nie płakać. W taki sposób myślę. Nigdy nie płaczę, gdy jestem szczęśliwy. Rio jest natomiast emocjonalnym facetem. To były małe łzy, nic dużego. Zapomniałem o tej jego reakcji, ale to trwało tylko chwilę.
Miałem to szczęście, że mogłem zagrać z wieloma wspaniałymi piłkarzami w Manchesterze United. Atmosfera w drużynie była fantastyczna, panował wzajemny szacunek, choć pochodziliśmy z wielu krajów i różnych generacji. Z Rio miałem wspaniałą wieź. Wciąż utrzymujemy kontakt, choć już obaj zakończyliśmy nasze kariery i żyjemy w różnych krajach. Tutaj też uwidacznia się kolejna różnica. On lubi pisać wiadomości, ja lubię rozmawiać przez telefon. Musi być więc kilka wiadomości i rozmowa. Idziemy więc na kompromis! Czasami on dzwoni, czasami ja do niego pisze. I tak się kręci.
Rio w ostatnich latach sporo przeszedł w życiu osobistym, nie tylko on, ale cała jego rodzina. Po tym wszystkim, co mu się przytrafiło, stracił żonę i matkę, które były mu bardzo bliskie, jestem bardzo dumny, że poradził sobie z tak trudnym okresem.
Jestem szczęściarzem, że znam go od tak dawna i mogłem dzielić z nim wiele wspomnień. Gdzie jest Rio, tam zawsze będzie Vidić. Myślę, że gdybyśmy nie grali razem, to nie osiągnęlibyśmy tyle w piłce. Tak samo mogą powiedzieć Carvalho i Terry, wspaniały duet, czy Carragher, który świetnie współpracował z Sami Hyypią. Później miał problem, aby znaleźć tak dobrego partnera jak Hyypia, gdy ten odszedł.
Myślę, że taka współpraca pozwala obrońcom dawać z siebie to co najlepsze. Dwie strony muszą się uzupełniać. Dzięki takim współpracom można osiągnąć wielkie rzeczy z zespołem. Pod tym względem nie ma Rio bez Vidicia i nie ma Vidicia bez Rio. Nie złości mnie więc to, że mówi się o każdym z nas jako połowie duety.
Jestem dumny z tego, co osiągnęliśmy razem.