Warto zaglądać na DevilPage.pl, bo wkrótce dla naszych czytelników będziemy mieli specjalny kod rabatowy, który pozwoli zakupić najnowszą książkę Wayne'a Rooneya z 25% rabatem!
Jako ciekawostkę dodamy też, że przedmowę do książki napisał Dawid Wójcik, czytelnikom DevilPage.pl dobrze znany jako Biafra.
Rozdział 1 - PragnienieDziesięć lat w Premier League. Wszystkim tym golom i pucharom, które w tym czasie zdobyłem, kartkom, które zarobiłem, kontuzjom, które odniosłem, towarzyszyła jedna tylko myśl: nienawidzę przegrywać. Nienawidzę wręcz obsesyjnie. Porażka to najgorsze uczucie, jakie może mnie dopaść, i żaden gol, ani nawet trzy, jeśli ostatecznie przegraliśmy mecz, nie osłodzą mi tego. O ile nie schodzę z boiska jako zwycięzca, strzelone gole nie mają dla mnie najmniejszego znaczenia. Są bezużyteczne. Jeśli United przegrało, nie interesuje mnie, ile bramek zdobyłem.
Tak już mam, że nienawidzę nawet myśli o porażce. Samo rozważanie, że możemy przegrać, wkurza mnie, aż głowa mi się gotuje, bo porażka nie jest dla mnie opcją. A kiedy już się zdarzy, potrafię wpaść w szał. Jestem wściekły, oczy zachodzą mi bielmem, wrzeszczę na kolegów, ciskam przedmiotami w szatni, obrażam się na cały świat. Głupio mi, że tak się zachowuję, ale nie mogę nic na to poradzić. Nie umiałem przegrywać już jako dzieciak, grając na ulicy z braćmi i kumplami. Od tego czasu nic się nie zmieniło, tak samo nie umiem przegrywać w barwach United.
Nieważne, na jakiej pozycji gram ani przeciwko komu, kiedy zakładam korki na nogi, zawsze jestem tym samym sobą. Do dziś mam w pamięci gierkę na treningu w naszym ośrodku Carrington przed ostatnim meczem sezonu 2009/10 i to, że dwa razy zostałem przewrócony w polu karnym. Pamiętam ją tak dokładnie, bo do teraz jestem wkurzony na sędziego, którym był jeden z naszych trenerów fitnessu, że w żadnym z przypadków nie odgwizdał dla nas karnego i moja drużyna przegrała kilkoma golami. Kiedy zabrzmiał ostatni gwizdek, reszta chłopaków poszła do szatni, gadając i żartując między sobą. Ja byłem w tak podłym nastroju, że po drodze skopałem wszystkie pachołki i z całej siły trzasnąłem drzwiami.
Taki sam jestem i poza boiskiem. Podczas zgrupowania reprezentacji Anglii często gram z chłopakami w gry komputerowe. Kiedyś po porażce w FIFA Football cisnąłem padem przez cały pokój, tak byłem na siebie wkurzony, że nie dałem rady. A innym razem w środku gry wyłączyłem konsolę z sieci, ponieważ porażka była nieuchronna. Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem: „Daj spokój, Wazza, no nie bądź taki”.
To tylko rozwścieczyło mnie jeszcze bardziej, więc wywaliłem wszystkich z pokoju, żeby dąsać się w samotności. Wszystko dlatego, że nie przegrałem z kolegami z drużyny, ale z samym sobą. Często grywam w futbol przez internet i niestety miewam spory z graczami nawet z odległej Tajlandii czy Japonii, z którymi przegrywam i nie mogę się z tym pogodzić. Kłócimy się przez słuchawki, którymi są połączeni gracze. Jestem dorosłym człowiekiem. Być może powinienem już trochę wyluzować, ale trudno mi zachować spokój, kiedy sprawy nie układają się po mojej myśli. Poza tym wszyscy w mojej rodzinie są dokładnie tacy sami. Każdy chce rywalizować. Czy to gry planszowe, tenis na ulicy, czy wszystko inne, w co grałem, kiedy byłem dzieciakiem– nikt nie odpuszczał, zawsze graliśmy, żeby wygrać. I nikt nie znosił przegrywać.
Czasami myślę sobie, że to dobra cecha – nie sądzę, że byłbym tym samym piłkarzem, gdybym godził się na drugie miejsce. Potrzebuję tego pragnienia zwycięstwa, to ono nakręca mnie w trakcie meczu, jak kiedyś Erica Cantonę i Roya Keane’a, kiedy byli zawodnikami United. Oni także grali z wyjątkową pasją. Jestem taki sam, to pragnienie sprawia, że staram się bardziej niż inni, że aż przekraczam granice. Tamci dwaj także obsesyjnie nie znosili przegrywać. Nie mieli wielu przyjaciół na boisku, ale za to zdobywali trofea. To tak jak ja. Wątpię, żeby wielu piłkarzy stwierdziło, że rywalizacja ze mną sprawiała im przyjemność. Ja za to z lubością myślę sobie, że byłem wrzodem na tylnej części ciała dla wielu zawodników, przeciwko którym grałem. I pewnie takim samym wrzodem byłem też dla tych piłkarzy, z którymi grałem w jednej drużynie, ponieważ kiedy United do przerwy przegrywa i zapowiada się, że możemy przerżnąć mecz, wpadam w szatni w szał.
Wrzeszczę i krzyczę.
Kopię piłkę po całej szatni.
Ciskam butami o podłogę.
Tracę cierpliwość w stosunku do kolegów.
Wydzieram się na ludzi, a oni na mnie.
Jednak nie wrzeszczę, nie krzyczę, nie kopię piłki po szatni i nie ciskam butami dlatego, że kogoś nie lubię. Robię to z szacunku dla kolegów z drużyny, bo chcę, żeby grali lepiej, a wiem, że potrafią. Nie mogę znieść myśli, że ktoś nas pokona. Wrzeszczę więc na zawodników, a oni wrzeszczą na mnie. Nie odbieram osobiście ich krzyków i spodziewam się, że i oni nie odbierają osobiście tego, co ja wywrzaskuję im w twarz, kiedy się nakręcę. Wszystko to jest częścią tej gry. Okej, wiem, że czasami wygląda to, jakby ogarnęło mnie szaleństwo, ta wielka złość i gniew, które okazuję, kiedy stracę kontrolę, ale to także wielki wulkan energii. Ten wybuch sprawia, że staję się właśnie takim piłkarzem, jakim jestem.
***
Moja nienawiść do przegrywania, do zajmowania drugiego miejsca, zaczęła się w Croxteth. Moja rodzina jest dumna; Crocky to dumne miejsce, nikt na „dzielni” nie chce nikogo zawieść, ani siebie, ani swojej rodziny. Moja rodzina nie posiadała wiele, ale wystarczająco dużo, żebyśmy dawali sobie radę. Braci i mnie wychowano w przekonaniu, że niczego nie dostaniemy za darmo, że wszystko będziemy musieli sobie wywalczyć. Że jeśli czegoś zapragniemy, będziemy musieli to sobie wyszarpać pazurami. Takie podejście do życia wpoili mi mama, tata, babcia i dziadek. Nauczyli, że jeśli będę ciężko pracował, dostanę nagrodę. Jeśli przyłożę się do lekcji i ocen w szkole, dostanę upragnioną koszulkę Evertonu – drużyny, której kibicowała cała nasza rodzina – albo nowe korki, jeśli akurat bym potrzebował. Stąd wzięła się moja wola do ciężkiej harówki.
Tej wewnętrznej dyscypliny, woli wygrywania i przebijania się do przodu za wszelką cenę, nabywałem i poza szkołą. Boksowałem w Crocky Sports Centre, gdzie trenerem był mój wujek Richie, wielki facet z płaskim nosem boksera. Uderzał naprawdę mocno. Ja sam nie stoczyłem ani jednej walki, ale za to sparowałem trzy razy w tygodniu, a bokserski trening dodał mi sił i sprawił, że stałem się twardszy i jeszcze bardziej zdeterminowany, żeby walczyć o swoje. A przede wszystkim dodał mi wiary we własne możliwości. Wszyscy w rodzinie jesteśmy dość pewni siebie, ale to przecież cecha nie tylko Rooneyów. Sądzę, że to cecha właściwa ludziom pochodzącym z Liverpoolu.
Ludzie w Crocky są dość wylewni; każdy tu mówi od razu, co mu leży na wątrobie, i to mi bardzo odpowiada. Jako dzieciak nauczyłem się przenieść tę pewność siebie do ringu. Gdy znajdowałem się w nim z kolesiem dwa razy większym ode mnie, nigdy nie myślałem w ten sposób: „O rany, patrzcie, jaki on wielki! Zaraz mnie sponiewiera”. Ktoś, kto tak pomyśli, w tym momencie przegrywa – w głowie – i z takim podejściem daleko się nie zajdzie. Ja zawsze ruszałem do walki z przekonaniem, że wygram, nieważne jak duży i silny jest rywal. Salę bokserską wujka Richiego często odwiedzał jeden taki, co się nazywał John Donnelly1, starszy i dużo cięższy ode mnie. Jednak za każdym razem, gdy ze sobą sparowaliśmy, wujek napominał mnie, żebym wyluzował i nie przesadzał. Bał się, że w swojej zaciekłości coś zrobię Johnowi.
Pewność siebie i wiara, że gram po to, żeby wygrywać, towarzyszyły mi na boisku od samego początku, już w mojej szkolnej drużynie De La Salle. Gdy zdarzyło się, że ktoś odebrał mi piłkę, szedłem potem na salę bokserską i wyładowywałem się na worku, myśląc tylko o tym, żeby takie coś nigdy już mi się nie powtórzyło. Nikt nie może mnie pokonać w walce o piłkę. A kiedy tylko choć odrobinę traciłem ten głód piłki, przywracał mi go czujny ojciec. W każde niedzielne popołudnie przychodził oglądać mecze mojej szkolnej drużyny i zachęcał, jeśli było trzeba. Czasami nakręcał się bardziej ode mnie. Pokrzykiwał, żebym ciężej pracował i bardziej się starał. Kiedyś graliśmy mecz na przeraźliwym mrozie, ręce kompletnie mi zgrabiały, a nogi zdawały się dwiema kłodami lodu. Podbiegłem do linii bocznej i powiedziałem: „Tato, chcę zejść. Jest zbyt zimno, w ogóle nie mam już czucia w nogach”. Jego twarz była śmieszna, bo z zimna przybrała mnóstwo śmiesznych kolorów; wyglądała, jakby miał zaraz wybuchnąć z gniewu.
„Co? Jest ci zimno?!”
Nie mógł uwierzyć.
„No to zacznij wreszcie biegać, to się rozgrzejesz!” No i rzeczywiście zacząłem jeszcze więcej biegać i trochę mi to pomogło. Miałem tylko dziewięć lat, ale podświadomie zdawałem sobie sprawę, że muszę słuchać rad ojca i wykonywać polecenia nawet ze zdwojoną siłą, jeśli chcę zostać zawodowym piłkarzem.