Jest pierwszy dzień października 1995 roku, kiedy wybucha wrzawa na Old Trafford. Nicky Butt w pierwszych 90 sekundach wyprowadził Manchester United na prowadzenie w pojedynku ze starymi wrogami z Liverpoolu. Jednak nie jest to zwyczajna potyczka gigantów z północnego-zachodu Anglii. To powrót króla.
Eric Cantona właśnie wrócił do gry po ośmiu miesiącach zawieszenia, a jego kilka pierwszych kontaktów z piłką zakończyło się dośrodkowaniem, po którym gola zdobył Butt. Tłum szaleje, piłkarze oblegają strzelca, a najspokojniejszym człowiekiem na stadionie jest bystry Francuz.
Pięć minut przed tą sceną, drużyny wyszły z tunelu prosto w ścianę hałasu. Stadion był zalany trójkolorowymi flagami tworzącymi podobiznę Cantony, a fani skandowali nazwisko swojego bohatera na melodię Marsylianki.
Wtedy na murawie pojawia się on, wszyscy wstrzymują oddech patrząc na postawiony kołnierzyk i zawodnika, gotowego do pracy.
Wspaniale było zobaczyć go znów w czerwonym trykocie. Długo trzeba było czekać na ten moment. Za zaprezentowanie swoich zdolności w sztukach walki na nieznośnym fanie Crystal Palace otrzymał w styczniu tego roku osiem miesięcy zawieszenia. Fani Manchesteru United nie przestali uwielbiać Francuza w tym czasie, pomimo faktu, iż jego absencja okazała się być decydującym o niepowodzeniach w lidze i pucharach czynnikiem w poprzednim sezonie.
Nieco wbrew słowom Alana Hansena, iż \"nigdy nie wygra się niczego z dzieciakami\", które padły po meczu z Aston Villą, otwierającym kampanię, United zaliczyło bardzo obiecujący początek sezonu 1995/96 bez \"Le God\" w składzie. Jednak była to drużyna młoda i brak piłkarza pokroju Cantony pozbawiała pozostałych radości. Również fani go potrzebowali. Podczas dwóch pierwszych sezonów w klubie, stał się ikoną i bez niego nic nie było takie samo. Kibice potrzebowali kogoś, kogo mogą wielbić. A on czuł się zobowiązany.
Wróćmy jednak do spotkania, bowiem przed chwilą Cantona pomknął lewym skrzydłem, i w swoich pierwszych kontaktach z piłką, posłał dośrodkowanie, które na gola zamienił Butt. Robbie Fowler starał się zepsuć całą fetę swoimi dwoma bramkami, lecz w siedemdziesiątej minucie pierwsze skrzypce znów zagrał Eric. Wspaniałym podaniem odnalazł Ryana Giggsa, który wpadając w pole karne został powalony przez defensora The Reds. Podyktowano rzut karny, a na murawie znajdował się tylko jeden człowiek, mogący podjąć się tego zadania. Francuz nie dał szans Davidowi Jamesowi i tym razem dał upust swoim emocjom. Nie był już w stanie utrzymać spokoju, jaki towarzyszył mu przy pierwszej bramce dla United. Wydawało się, iż Eric oszalał z radości, a on po prostu się cieszył. Cantona znów widniał na liście strzelców, wszystko wróciło na swoje miejsce.
Mecz zakończył się remisem 2:2, ale wpływ, jaki wywołał powrót Cantony widoczny był aż do końca sezonu. Po świętach Bożego Narodzenia, wydawało się, iż prowadzone przez Kevina Keegana Newcastle ucieknie wszystkim w wyścigu po mistrzostwo kraju, lecz Eric miał inne plany. Często można było oglądać jego nazwisko na liście strzelców, często widniał tam sam, lecz zupełnie mu to nie przeszkadzało - United z nim na czele odrobiło straty, wyprzedziło Sroki i zgarnęło tytuł mistrza Anglii. To właśnie Cantona poprowadził Manchester United do drugiego dubletu na przestrzeni zaledwie trzech lat, zdobywając zwycięskiego gola w ostatniej minucie meczu finałowego Pucharu Anglii z Liverpoolem. Król powrócił.
Możliwość komentowania tego newsa jest już niemożliwa, z powodu upłynięcia 7 dni od czasu jego dodania.
Wszystkie komentarze są własnością ich twórców. Serwis
nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści komentarzy. W przypadku nagminnego łamania zasad netykiety osoby będą banowane bez możliwości odwołania.