amerrozzo: Dla mnie sprawa od kilku miesięcy była zamknięta, jeśli jednak sam Rooney o niej przypomina, pozwolę sobie na komentarz.
Ja tego piłkarza uwielbiam, zawsze uważałem, że jest świetny, nawet wówczas gdy przez parę tygodni wypominano mu się brak formy. Zawsze bowiem walczy za dwóch, przemieszcza się po całym boisku, po stracie często na pełnej szybkości wraca do defensywy, chociaż chyba nikt tego od niego nie wymaga. Jeden z niewielu piłkarzy, który w każdym meczu gra na pełnię swoich możliwości, a i tak wygląda na niezmordowanego (chyba nikt w ekipie Czerwonych Diabłów nie ma takiej kondycji jak Wayne).
Martwi mnie jednak jedna rzecz i na to chciałem zwrócić uwagę swoim komentarzem. Rok temu Rooney zarzucał włodarzom MU, że nie mają ambicji, że trzeba sprowadzić nowych zawodników, że z taką polityką daleko nie zajedziemy i przestaniemy liczyć się w walce o trofea. To było głównym powodem niechęci do pozostania dłużej w MU (przynajmniej ja to tak zrozumiałem, bo jeśli chodziło wyłącznie o pieniądze, to już mi się tego komentować nawet nie chce). Tak się zastanawiam: czy człowiek deklarujący swoje przywiązanie do klubu, nie powinien być z nim na dobre i na złe? Bo z wypowiedzi Rooneya, być może błędnie, taki sens wyłapuję: jest fajnie, bo gramy o najwyższe cele. Ale co jeśli kiedyś (odpukać trzy razy w niemalowane) nasza pozycja ulegnie zachwianiu? Dzisiaj być kibicem MU jest łatwo, bo najczęściej kończymy mecz jako zwycięzcy. Być piłkarzem MU jest też super z tego samego powodu. Rooney dobrze się czuje w klubie, który regularnie dochodzi daleko w LM i zdobywa mistrzostwo Anglii. Co by było jednak, gdybyśmy walczyli o 5. lokatę w lidze, a zamiast w LM toczyli boje w LE? Kiedy graliśmy całkiem nieźle, Rooneyowi coś nie pasowało, co by było gdybyśmy grali naprawdę źle?
Najbardziej szanuję piłkarzy, których cała kariera ogranicza się do jednego, dwóch zespołów. Rooney niech lepiej robi dalej swoje, a do tego przykrego incydentu nie powraca. Ja mu szybko wybaczyłem, bo rozumiem, że każdy może się pomylić. Nie samo wygrywanie trofeów jest jednak najważniejsze, ale gra dla ukochanego klubu. A może to tylko przeze mnie taki idealista przemawia?