Tylko kilka słów, a jak wiele mogą powiedzieć o charakterze człowieka. John O’Shea wielokrotnie przekonywał nas o swej bezinteresowności i profesjonalizmie. Irlandczyk dawał z siebie wszystko niezależnie od sytuacji. Nie ważne czy grał od pierwszych minut czy wchodził na murawę w roli rezerwowego, zawsze był gotów walczyć na 100%.
Lecz ten wysiłek został wynagrodzony już w marcu, kiedy to Irlandczyka spotkało coś, co dla Czerwonego Diabła jest powodem do dumy i chwały już do końca życia. Mowa oczywiście o potyczce z Liverpoolem na Anfield Road. Gospodarze prezentowali znacznie lepszy futbol przez większość spotkania, lecz to właśnie John w ostatnim momencie niespodziewanie zdobył bramkę dla gości. Wszystko zaczęło się od rzutu wolnego wykonywanego przez Cristiano Ronaldo. Silny strzał napotkał na swej drodze rękawice Reiny, który jednak pod naciskiem Sahy zdołał jedynie wybić piłkę przed siebie. Na ten moment czyhał już Irlandczyk, który skierował futbolówkę do siatki, uciszając tym samym słynną trybunę the Kop.
Przez cały sezon rozgrywek O’Shea zaprezentował swą ogromną paletę talentów. Każdy z nas z pewnością pamięta luty i mecz z Tottenhamem. Osiem minut przed końcem Edwin van der Sar złamał nos w konfrontacji z Robbie Keanem, a sir Alex Ferguson już wcześniej wykorzystał limit zmian. Któryś z zawodników z pola musiał wziąć na siebie to ciężkie brzemię – tego trudnego zadania podjął się właśnie Irlandczyk. Jego styl akurat jest rzeczą trudną do opisania, ale główną jego zaletą stało się to, że pozwolił on na utrzymanie czystego konta. A przecież musiał uporać się z akcją, która być może przy rutynowym zachowaniu bramkarskim, zostałaby wykorzystana bez najmniejszego problemu przez napastnika rywali.
Kiedy filar drużyny i kapitan zarazem – Gary Neville – doznał kontuzji, Johna czekało kolejne trudne zadanie, by załatać dziurę po doświadczonym Angliku. Może i jego gra nie była nadzwyczajna, lecz – co cechuje tego piłkarza – z pewnością można ją określić mianem solidnej. Dwa dobre występy przeciwko Romie w ramach Champions League, a także zdobyta bramka w przegranym meczu z Portsmouth 1-2 są tego najlepszym dowodem. Warto też wspomnieć o arcyważnej bramce w wyjazdowej potyczce na Goodison Park. Manchester United przegrywał wówczas 0-2, by zejść z boiska przy stanie 4-2. Pierwszy sygnał do ataku dała właśnie bramka O’Shea.
Miniony sezon z pewnością pozostanie w pamięci tego piłkarza na długie lata. Sam zawodnik głęboko wierzy, że Manchester United znów będzie dzielił i rządził – Moim celem jest pomoc dla drużyny, solidna gra i jak największa ilość występów. Nikt nie lubi być odtrącony, ponieważ każdy chce grać w pierwszym zespole, lecz trener podkreślał, że jeśli chcemy mieć szansę na trofea w tym sezonie, każdy z nas będziemy musieli się zaangażować w to wszyscy razem.” Swoją drogą… prorocze to słowa były.
Magiczny moment
Liverpool 0 United 1, 3 marzec 2007, Anfield Road
O’Shea w minionym sezonie zdobył wiele bardzo ważnych bramek, które ratowały drużynę z Old Trafford. Jednak żadna z nich nie ma prawa równać się z tą, którą zdobył na Anfield. Irlandczyk wykorzystał niepewną interwencję Reiny sekundy przed końcem potyczki, co z pewnością na trwałe zapisze się na kartach historii klubu.
Możliwość komentowania tego newsa jest już niemożliwa, z powodu upłynięcia 7 dni od czasu jego dodania.
Wszystkie komentarze są własnością ich twórców. Serwis
nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści komentarzy. W przypadku nagminnego łamania zasad netykiety osoby będą banowane bez możliwości odwołania.