Premiera książki odbędzie się na Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie, które zaplanowano na 25-28 października.
O KSIĄŻCE:Biografia menadżera Manchesteru United Jimmy’ego Murphy’ego, który kierował klubem po słynnej tragedii lotniczej w Monachium w 1958 roku i równocześnie był selekcjonerem reprezentacji Walii w ich jedynym występie w finałach mistrzostw świata.
Legendarny boss Czerwonych Diabłów – Matt Busby – walczył ze śmiercią po katastrofie samolotu w RFN, w której zginęło 20 osób, głównie jego piłkarzy… Ściskając dłoń swojego asystenta i bliskiego przyjaciela Jimmy’ego Murphy’ego, namaścił go na swojego następcę. Jimmy „wszedł w buty” Matta i odpowiedział na wezwanie United w godzinie najwyższej próby. Co więcej, wzniecił iskrę, która sprawiła, że feniks powstał z popiołów i klub z Old Trafford znów zaczął podbijać Anglię i Europę.
Książka została napisana we współpracy z rodziną Murphy’ego i przez nią autoryzowana. Zawiera ona unikatowe spojrzenie jego synów – Nicka i Jimmy’ego Juniora – na postać ojca oraz komentarze sir Alexa Fergusona, Tommy’ego Docherty’ego i Rona Atkinsona. Całość dopełniają fragmenty archiwalnych artykułów z gazet „Daily Mirror” oraz „Manchester Evening News” z tego okresu.
FRAGMENT KSIĄŻKI:W Lower Broughton pozostali zawodnicy, których trener nie zdecydował się zabrać na wyjazd. Ich spokój przerwało wejście do szatni ponuro wyglądającego Billa Inglisa oraz Arthura Powella. Stanęli naprzeciwko piłkarzy. Nobby Stiles, będący częścią tej grupy, opisuje, że słowa wypowiedziane przez Inglisa nie dotarły do nikogo. – Samolot się rozbił.
Inglis powiedział chłopakom, żeby rozeszli się do domów i zadzwonili do klubu jutro rano. Powell stał w milczeniu.
Po ich wyjściu z szatni młodzi zawodnicy zaczęli trochę żartować. „Śmialiśmy się, stwierdzając, że może ktoś złamał nogę, więc pojawi się szansa dla jednego z nas” – wspomina Stiles.
Zawodnik ten złapał busa do miasta, gdzie trafił na sprzedawcę gazet z najnowszym wydaniem „Evening Chronicle”. Na okładce znajdowały się twarze Geoffa Benta, Rogera Byrne’a, Eddiego Colmana, Marka Jonesa, Davida Pegga, Tommy’ego Taylora oraz Liama Whelana. Nagłówek głosił, iż wspomniani piłkarze nie żyją. Stiles poczuł, że robi mu się niedobrze. Pobiegł do domu z nadzieją, iż rodzice powiedzą mu o jakiejś koszmarnej pomyłce, która tutaj zaszła.
Jakimś cudem wiadomości nie dotarły do kierowcy taksówki, który wiózł Jimmy’ego Murphy’ego. Szybko rozpoznał on swojego pasażera. Nic dziwnego, Walijczyk znany był już wszystkim. „Wiele wskazuje na to, że w tym roku uda nam się wygrać Puchar Europy, panie Murphy” – stwierdził taksówkarz. Jimmy skinął uprzejmie głową i się uśmiechnął. Był niezwykle dumny z tego, co osiągnęła drużyna, i wierzył, iż wyciągną wiele z lekcji, jaką dał im poprzedni sezon. Daleki był jednak od wszelkich prognoz i przewidywań służących tylko i wyłącznie tym, którzy je wymyślali.
Myśli Jimmy’ego były teraz przy jego przyjacielu, Busbym. Szkot niedawno przeszedł operację nogi i Murphy był zaskoczony oddaniem pracy, jakim wykazał się, udając się do Belgradu. Jimmy nie zauważył przy tym swojego poświęcenia – po spotkaniu reprezentacji Walii nawet nie zajrzał do domu, lecz pojechał prosto na Old Trafford przygotowywać się na sobotę. Był bardzo spragniony powrotu do pracy. Wręcz podekscytowany. Doskonale pamięta, że przeskakiwał po dwa stopnie schody prowadzące do biura. W tym pędzie omal nie zignorował sekretarki Busby’ego, która go wołała.
„Wpadłem do biura i minąłem Almę George, naszą sekretarkę... Ale oprócz niej nie było nikogo. Nie było nawet szefa, co było dziwne – wspomina Jimmy. – Nikt się tam nie kręcił. Nalałem sobie i Almie po drinku. Powiedziała: «Nic nie słyszałeś, Jimmy?». «O czym?» – zapytałem. «Samolot się rozbił». Nie dotarło to do mnie. Powtórzyła swoje słowa. Wypiłem kolejnego drinka, o wiele szybciej niż poprzedniego. Alma ponownie powtórzyła wypowiedziane wcześniej zdanie, po czym zaczęła płakać. Wówczas informacja uderzyła we mnie z impetem. Pomyślałem: «Dobry Boże, nie...». Ostatnią rzeczą, o której bym pomyślał, była katastrofa samolotu. Poszedłem do swojego biura i płakałem przez 20 minut. Nie potrafiłem w to uwierzyć. Połowa zawodników, których wprowadziłem do drużyny, z którymi bardziej lub mniej się zżyłem... To było bardzo trudne”.
OKŁADKA: