» Rob Swire był częścią Manchesteru United przez 23 lata
Anglik opowiedział między innymi o drodze, która zawiodła go do United, współpracy z sir Alexem Fergusonem oraz urazach, których leczenie sprawiało mu największe trudności.
Zanim przejdziemy do rozmowy o pracy fizjoterapeuty, chciałbym cię zapytać o twoje zainteresowanie zawodami biegowymi i rowerowymi. Mówimy tutaj o triathlonach lub zawodach Iron Mana?
Nie, nie, nic z tych rzeczy. Nie jestem dobry w pływaniu. Obecnie mam problemy także z bieganiem.
Więc co robisz? Biegi na 10 kilometrów?
Tak, coś w tym rodzaju. Chciałem też przebiec maraton, zanim za bardzo się zestarzeję. Odezwało się jednak biodro, więc na razie muszę odłożyć te plany. Jestem zajęty innymi rzeczami. Na pewno znów spróbuję biegania, lecz jeżeli nadal będę miał problemy z biodrem, to postawię na rower.
Być może w następnym roku?
Być może.
Masz ciekawą ścieżkę kariery zawodowej. Zanim przeniosłeś się do Halifax Town, pracowałeś w NHS [National Healt Service, odpowiednik Narodowego Funduszu Zdrowia]. Czy możesz wyjaśnić, czym się tam zajmowałeś i dlaczego zdecydowałeś się na przeprowadzkę do futbolu?
Zająłem się fizjoterapią, ponieważ chciałem pracować przy kontuzjach sportowych. Minęło już trochę czasu. Kwalifikacje zdobyłem w 1985 roku, więc pracuję w zawodzie już 32 lata. Od zawsze chciałem pracować w sporcie, ale wtedy nie było zbyt wielu ofert. Dołączyłem do NHS, ponieważ byłem przekonany, że ogólne zaplecze fizjoterapii jest bardzo ważne. Kiedy pracujesz w klubie sportowym, nie każda kontuzja jest związana ze sportem. Widuje się całe mnóstwo różnych przypadłości. Chciałem mieć szeroką wiedzę, zanim zdecydowałem się na specjalizację w sporcie. Cała masa ludzi jest zdesperowana, by pracować w takim klubie jak United. W odpowiedzi zawsze jest porada dotycząca zdobycia doświadczenia w NHS. Wymaga się od trzech do pięciu lat doświadczenia. Najpierw trzeba zdobyć podstawową wiedzę, a potem można myśleć o specjalizacjach. Kiedy masz dwadzieścia lat, jesteś zdesperowany, by od razu dostać dobrą posadę. Na takim etapie nie myśli się o zbudowaniu doświadczenia.
Powiedziałeś, że nie wszystkie kontuzje, z jakimi spotykałeś się w klubie, były związane ze sportem. Czy możesz to rozwinąć?
Większość urazów z pewnością dotyczyła sportu. Czasem zdarzało się jednak, że kogoś bolały plecy lub kark, ponieważ spał w dziwnej pozycji. To nie ma związku ze sportem i może się przytrafić każdemu.
W jaki sposób trafiłeś z NHS do Halifax Town?
Miałem wiele okazji, ale to był właściwy czas. Myślę, że potwierdzi to wiele osób. Chodzi o to, żeby w odpowiednim momencie dać sobie szansę. Pracowałem w NHS, ale chciałem mieć większą styczność z kontuzjami sportowymi. W tamtym czasie było jednak bardzo mało takich wakatów. Zwykle zaczynało się od prywatnych praktyk. Ja też tak zacząłem w ośrodku sportu i rekreacji w Halifax. Później zainteresowało się mną Halifax Town. Pewna kobieta poszła na urlop macierzyński i klub potrzebował kogoś od marca do zakończenia sezonu. Przystałem na ich ofertę. Ostatecznie ona nie była zainteresowana powrotem i pracowała w prywatnej praktyce. Nie zależało jej na pracy w sporcie. Wycofała się, a ja dostałem propozycję latem.
Rok później dołączyłeś do Manchesteru United. Gdybyś był piłkarzem, ludzie postrzegaliby przeskok z League Two do Premier League jako ogromny krok. Jak do tego doszło?
Znalazłem ogłoszenie w czasopiśmie dotyczącym fizjoterapii, które ukazywało się raz w miesiącu. Były tam artykuły naukowe i inne wpisy. Dodawano tam także ogłoszenia o pracę. Z tego, co pamiętam, w ogłoszeniu napisano o klubie sportowym, a nie konkretnie o United. Propozycja dotyczyła posady masażysty, więc nawet nie fizjoterapeuty. Stwierdziłem, że się zgłoszę. Poradziłbym sobie w roli masażysty. Ostatecznie okazało się, że klub szuka fizjoterapeuty, ale nie chciał się reklamować w ten sposób, ponieważ zgłaszało się zbyt wielu kandydatów. Zgłosiłem się, odbyłem kilka rozmówi i dostałem tę pracę. Doświadczenie zdobyte w Halifax dało mi wielką szansę pracy dla Manchesteru United. Nawet wtedy nie było to jednak reklamowane jako praca fizjoterapeuty. Wszystko odbyło się we właściwym miejscu i czasie. Takie okazje trzeba łapać obiema rękami i pracować tak ciężko, jak tylko się da.
Wtedy miałeś 27 czy 28 lat i otrzymałeś pracę swoich marzeń.
Tak, Manchester United był moim ostatecznym celem. Spędziłem tam 23 lata.
Halifax Town to mały klub, a ty przeniosłeś się do takiego giganta, jakim jest United. W jaki sposób musiałeś się przystosować do nowego środowiska?
To był 1991 rok, więc różnica pomiędzy tymi klubami nie była tak wielka jak teraz. Kiedy dołączyłem do United, był tam tylko jeden fizjoterapeuta. Podczas odejścia byłem siódmą osobą zatrudnioną na tym stanowisku na pełen etat, a dwanaście osób pracowało w niepełnym wymiarze godzin. Obiekty należące do Manchesteru United są wspaniałe. Kiedy ja się tam przenosiłem, nie było wielkiej różnicy w porównaniu do Halifax Town. Ogólnie piłka nożna była dużo mniejszym sportem. Wtedy piłkarze po prostu przychodzi grać, a teraz wykonuje się mnóstwo pracy poza boiskiem.
Wielu fizjoterapeutów pracuje za kulisami i nie mówi się o ich wkładzie w sukcesy. Czy mógłbyś nas przeprowadzić przez swój typowy dzień w pracy?
Wyjeżdżałem wcześnie, ale to dlatego, że miałem daleko do pracy i nie chciałem utknąć w korkach. Zwykle dojeżdżałem na miejsce około 6:30. Brałem prysznic, przebierałem się, jadłem śniadanie i zaczynałem pracę. Miałem kilka godzin, by przygotować wszystko na nadejście piłkarzy. Inni fizjoterapeuci również docierali wcześnie, być może brali przykład ze mnie [śmiech]. Wspólnie przygotowywaliśmy się do tego, co będziemy chcieli zrobić z zawodnikami. Konsultowaliśmy się również z departamentem medycznym. Później, kiedy powstał dział badawczo-sportowy, również się spotykaliśmy. Różni fizjoterapeuci pracowali z różnymi grupami piłkarzy, więc spotykaliśmy się z poszczególnymi trenerami. Przekazywaliśmy im między innymi najnowsze informacje dotyczące kontuzji. Później przyjeżdżali piłkarze i wszystko się psuło [śmiech]. Często okazywało się, że gracze docierali z nowymi urazami, których nie przewidzieliśmy w swoich planach na dany dzień. Treningi zaczynały się o dziesiątej, więc do tego czasu dużo się zmieniało. Do tego momentu mieliśmy więcej kontaktu ze zdrowymi piłkarzami. Po dziesiątej zajmowaliśmy się kontuzjowanymi. Trwało to do około dwunastej. Potem kończył się trening i wracaliśmy do zdrowych graczy. W godzinach popołudniowych znów pracowaliśmy z zawodnikami, którzy zmagali się z problemami zdrowotnymi. Na koniec dnia tworzyliśmy nieformalne podsumowanie i znów konsultowaliśmy się z trenerami, by przekazać im, czego będą mogli się spodziewać następnego dnia.
Jak bardzo ten plan zmieniał się w dni meczowe?
Piłkarze zwykle zbierali się w hotelu na dzień przed meczem. Plan, który opisałem dotyczył wówczas poprzedzającego dnia. Jeżeli mecz był w sobotę, to ten opis odnosił się do piątku. W piątkowe popołudnie jechaliśmy do hotelu. Jeśli graliśmy u siebie, to spotykaliśmy się o siódmej. W przypadku wyjazdu, trzeba było się zebrać odpowiednio wcześniej i ewentualnie popracować z piłkarzami w hotelu. W czasach sir Alexa Fergusona sztab szkoleniowy jadł osobno. Patrząc wstecz uważam, że był to bardzo dobry pomysł. Było to bardzo pozytywne dla nastrojów.
Czy możesz wyjaśnić, dlaczego?
Mogliśmy się zrelaksować i porozmawiać. Czasem mieliśmy do omówienia tematy zawodowe, jednak przez większość czasu rozmawialiśmy o rzeczach, które nie były związane z pracą. Dzięki temu lepiej się poznawaliśmy. W pracy przez cały czas byliśmy skupieni na swoich obowiązkach, jednak piątkowe czy sobotnie wieczory służyły do delikatnego odprężenia. Uważam, że to był bardzo dobry pomysł menadżera. Współcześnie nie jest to zbyt popularne rozwiązanie. Członkowie sztabu szkoleniowego zwykle jedzą razem z piłkarzami. Wtedy znów koncentrujesz się na futbolu.
Czy w ostatnim roku pracy sir Alexa Fergusona nadal to robiliście?
Tak, to się działo od samego początku do jego ostatniego dnia na stanowisku menadżera.
Czy to wtedy zbudowałeś bliskie relacje z pozostałymi członkami sztabu szkoleniowego?
Myślę, że to działo się całościowo. Kiedy pracujesz z ludźmi, budujesz z nimi bliższe relacje.
Zawsze wydawało mi się, że fizjoterapeuci mają najlepsze relacje z piłkarzami. Lepsze od trenerów. Spotykaliście się z zawodnikami podczas zabiegów na piętnaście minut, pół godziny czy godzinę i byliście we dwójkę. Czy dobrze to odczytuję?
Do pewnego stopnia tak. W ten sposób tradycyjnie wytwarzały się dobre relacje z zawodnikami. W tej pracy to jest potrzebne. Byliśmy gdzieś pomiędzy piłkarzami i sztabem szkoleniowym. Wiele z tego zależy od indywidualnego charakteru danej osoby. Niektórzy fizjoterapeuci byli przyjaciółmi piłkarzy i było to dla nich pomocne. Ja zawsze utrzymywałem pewien rodzaj zawodowego dystansu. Taki po prostu jestem. Mam kilku bliskich przyjaciół. Dobre poznawanie ludzi zajmuje mi dużo czasu.
Czy byli piłkarze, z którymi wyjątkowo dobrze się dogadywałeś?
Dowiadywałem się najwięcej o tych, którzy przez długi czas zmagali się z problemami zdrowotnymi. Mogłem lepiej ich zrozumieć, ponieważ wspólnie przechodziliśmy przez trudny dla nich czas. Kiedy przebywasz z nimi sam na sam, są dużo bardziej rozmowni. Rozpocząłem pracę w United na równi z przedstawicielami rocznika 1992. Opiekowałem się też młodszymi zawodnikami, więc oglądałem ich weekendowe mecze. Oni wcześniej niż ja awansowali do pierwszego zespołu! [śmiech]. Pracę z pierwszą drużyną rozpocząłem w 1999 roku, więc miałem z nimi styczność każdego dnia. Ta grupa trzymała się ze sobą bardzo blisko. Miałem z nimi dobre relacje.
Kto najchętniej żartował?
Nicky Butt zawsze był bardzo zabawny.
Uśmiechasz się. Czy jest jakaś konkretna sytuacja, która przychodzi ci na myśl?
Nie, nie. Było ich wiele i nie mogę sobie teraz przypomnieć konkretnych. Nicky był po prostu bardzo dobrą osobą do budowania pozytywnych relacji w szatni. Kiedy dorósł i zaczął regularnie grać dla United i reprezentacji Anglii, był bardzo dobry dla młodych graczy. Nie chodziło o to, że był dla nich bardzo przyjacielski, ale wprowadzał ich w rozmowy. Dzięki temu integracja przebiegała dużo sprawniej.
Wspomniałeś, że pracowałeś z drużynami młodzieżowymi od 1991 do 1999 roku. Jaka była różnica po przeskoku do dorosłego zespołu?
Nie ma jednej wydeptanej ścieżki, każdy przypadek jest indywidualny. Z niektórymi zawodnikami trudno się dogadać, niezależnie od tego, czy mają 16 czy 30 lat. Wszystko bardziej zależy od charakteru, a nie od wieku. Było wielu chłopaków, którym brakowało profesjonalnego nastawienia i niewielu z nich docierało na szczyt. Potwierdzą to także inne osoby pracujące w sporcie. Nie mogę powiedzieć, że praca z pierwszym zespołem była trudniejsza lub łatwiejsza.
Których aspektów pracy fizjoterapeuty mogą nie dostrzegać kibice?
Być może godzin pracy, ale ja na to nie narzekałem. Wszyscy myśleli, że jesteśmy w klubie wtedy, kiedy są tam zawodnicy. Godzina czy dwie na treningu i to na tyle. Było zupełnie inaczej. Mieliśmy jeden czy dwa dni wolne w miesiącu, ale praktycznie byliśmy w pracy siedem dni w tygodniu. Do samego końca nie wiedziałeś, który dzień będzie wolny. Nie chcieliśmy też przekazywać takiej informacji zawodnikom. Obecnie piłkarze mają możliwość wynajęcia prywatnego odrzutowca i udania się w praktycznie dowolne miejsce na świecie. Nie chcieliśmy dawać im czasu na zaplanowanie czegokolwiek. Dopiero na koniec dnia dowiadywaliśmy się, że jutro mamy wolne. To było trudne, spędzałem bardzo mało czasu z rodziną. Zawsze pracowaliśmy w święta. Pamiętam, że raz miałem wolne w święta, ponieważ doszło do zmiany w terminarzu. To był jedyny raz.
Czy są jakieś techniczne aspekty waszej pracy, niedostrzegalne na pierwszy rzut oka?
Praca w futbolu ma zdecydowanie więcej zalet niż wad. Wszystko jest dużo bardziej profesjonalne, niż to się czasem opisuje w prasie. Czasem zdarzały się sytuacje, gdy menadżer narzekał na kontuzje. Lub piłkarz, który miał opuścić sobotni mecz, nie jest zdolny do gry przez sześć tygodni. Za kulisami o wszystkim wiedzieliśmy i odpowiednio zajmowaliśmy się takim przypadkiem. Czasem szkoleniowcy lubią wprowadzić rywali błąd odnośnie sytuacji kadrowej w swoim zespole. Myślę, że momentami mogło to wyglądać tak, jakbyśmy byli niekompetentni. Klub dokładnie wie, co się dzieje.
Czyli przeglądając artykuły prasowe jesteś w stanie stwierdzić, co tak naprawdę dzieje się z zawodnikiem?
Tak, można wywnioskować, czy jest zdolny do gry. Standardy w pracy fizjoterapeutów są bardzo wysokie. Kiedyś wszystko było bardziej oldschoolowe. Byli też zawodnicy, którzy po zakończeniu kariery zostawali trenerami czy fizjoterapeutami.
Czy możesz podać jakieś przykłady?
Chyba nie powinienem podawać konkretnych nazwisk [śmiech]. W przeszłości w wielu aspektach brakowało profesjonalizmu. Teraz wszystko jest inne. Mogę zapewnić kibiców, że piłkarze są w dobrych rękach.
Czy miałeś jakieś przezwisko?
Na początku zawodnicy nazywali mnie „Running of Rob”, ponieważ miałem reputację osoby, która często mówiła, że wszystko jest w porządku i dany uraz trzeba rozbiegać [śmiech].
Wróćmy do 2006 roku, gdy tuż przed mistrzostwami świata Wayne Rooney doznał złamania kości w stopie. W takim przypadku zwykle są dwie strony. Klub, który chce chronić zawodnika i całkowicie go wyleczyć, a z drugiej strony mamy reprezentację, która chce mieć piłkarza na boisku. Wy byliście pośrodku. Powinniście być niezależni, choć oczywiście płacił wam Manchester United. Czy czuliście pośrednią presję ze strony klubu?
Nie, pod tym względem zawsze było w porządku. Sir Alex zawsze pozwalał ci się zajmować fizjoterapią. On często powtarzał, że nie ma sensu zatrudniać fizjoterapeuty, lekarza czy dietetyka, by potem mówić im, co mają robić. Jeśli nie podobało mu się to, co robiłeś, to szybko się o tym dowiadywałeś. Dopóki Ferguson uważał, że profesjonalnie wykonujesz swoje zadania, pozwalał ci pracować. Nie potrafię sobie przypomnieć, by kiedykolwiek wywarł na mnie jakąś presję. Nigdy też nie wystawił do gry zawodnika, który naszym zdaniem był kontuzjowany. Dlatego dobrze się z nim pracowało. Po komentarzach fizjoterapeutów z innych klubów widać, że nie wszędzie tak jest. Menadżerowie zwykle są osobami z dużą pewnością siebie i czasem wydaje im się, że są ekspertami w każdej dziedzinie. Być może przerabiali temat kontuzji na kursie trenerskim i myślą, że to wystarczy. Ja miałem szczęście, ponieważ sir Alex nie wpływał na moją pracę i nie mówił mi, co mam robić.
Potrafię sobie jednak wyobrazić sytuację, w której to piłkarze wywierali na was presję. Pewnie czasem prosili o pozwolenie na grę.
Często pytano mnie, w jaki sposób radziłem sobie z takimi zawodnikami. To było niesamowicie rzadkie, dlatego nie postrzegałem tego jako wielki problem. Nie potrafię sobie przypomnieć takiej sytuacji. Być może przed najważniejszymi meczami pucharowymi piłkarze wybitnie starali się szybko wrócić do formy. Gracze mieli też świadomość, że jest to sport zespołowy. Dlatego nie chcieli wchodzić na boisko i grać słabo. Nigdy nie miałem kłótni z piłkarzem z tego powodu. Wielu ludzi o to pyta i mnie też to ciekawiło, zanim zacząłem pracować w futbolu. Zawodnicy są inteligentni i wiedzą, na co stać ich ciało. Uważam, że oni byli świadomi tego, że w takiej sytuacji mogą zejść z boiska po pięciu minutach. To pomagało im w podjęciu właściwej decyzji. Najczęściej na ostatnim treningu przekonywali się, że nie są w stanie zagrać na swoim optymalnym poziomie.
Jako szef fizjoterapeutów musiałeś wybiegać na boisko, by pomóc zawodnikom. Jaka była najgorsza kontuzja, z którą się spotkałeś?
Przydarzyła się zawodnikowi rezerw w połowie lat dziewięćdziesiątych. To był niezwykle obiecujący piłkarz, który doznał poważnego urazu kolana. Uszkodził więzadła. To było pełne zwichnięcie kolana.
Czy później wrócił do gry?
Tak, potem grał jeszcze przez kilka lat. Zagrał kilka meczów w pierwszym zespole, ale tak naprawdę nigdy się do niego nie przebił. Przez większość czasu występował w rezerwach.
Czy możemy wymienić jego nazwisko?
Niektórzy kibice mogą się domyślać, ale wolę nie wymieniać jego nazwiska. To była najpoważniejsza profesjonalna kontuzja. Są też krwawe urazy, one zawsze wyglądają źle dla kibiców.
Pamiętam też kontuzję Alana Smitha. Jestem kibicem Liverpoolu i oglądałem to spotkanie. Nie było dokładnie widać, co się stało, ale miny poszczególnych zawodników mówiły wszystko.
Ja nigdy nie miałem problemu z takimi urazami, ponieważ mój udział był tutaj minimalny. Oczywiście, wbiegłem na boisko jako pierwszy i od razu zobaczyłem, że mamy do czynienia z otwartym złamaniem, a stopa jest skierowana w złym kierunku. Moim zadaniem była stabilizacja nogi. Ja tylko przytrzymałem stopę do czasu przybycia lekarza, żeby zawodnik nie wykonywał żadnych ruchów. Kiedy dochodziło to wielkiego rozcięcia, po prostu przykładałem gazę, by zatamować krwawienie. Na tym poziomie bardziej zaangażowani są lekarze i ratownicy. W niższych ligach na meczu może nie być lekarza, więc zaangażowanie fizjoterapeutów rośnie.
W jaki sposób uspokajasz zawodników zwijających się z bólu?
Zawsze staram się mówić spokojnie. Oni zwykle nie zwracają uwagi, ponieważ mocno cierpią. Panuje ogólne zamieszanie, ponieważ inni zawodnicy mogą próbować żartów i zachęcać kolegę do wstania z boiska. Ja staram się ich uspokoić. Kiedy na boisko docierają kolejni członkowie sztabu, staramy się jak najszybciej przekazać gracza lekarzom.
Co w przypadku typowych urazów, jak kopnięcie czy skręcenie kostki? Jakie pytania zadajesz na początek?
Zawsze podwójnie upewniam się, co się stało, ponieważ na samym początku może być trudno to ocenić. Zwykle widzisz całe zajście, ale czasem chodzi o ostry wślizg czy dziwny upadek. Problem może więc dotyczyć kostki lub kolana. Bywa, że zawodnik trzyma się za kolano, ale tylko po to, żeby ustabilizować nogę, a uraz dotyczy kostki. Zawodnicy zwykle nie odpowiadają na moje pytania, ponieważ zmagają się z bólem. Zaczynasz więc oglądać i poruszać nogą, żeby ustalić, gdzie leży problem. W większości przypadków ból dosyć szybko mija i trzeba po prostu upewnić się, że wszystko jest w porządku. Zwykle kontuzje są drobne i piłkarze wracają do gry. Mamy do czynienia z ostrym bólem, który szybko mija lub próbą pokazania arbitrowi, co się dzieje na boisku. Sporo się dzieje, lecz ponad 90% urazów to drobne problemy. Naszym zadaniem jest upewnienie się, że nie stało się nic poważnego. Gracze muszą teraz opuścić boisko po naszej interwencji, co jest bardzo dobrą zmianą w porównaniu do przeszłości. To przyczynia się do dużo większej płynności gry. W przeciwnym przypadku, fizjoterapeuci pojawialiby się na boisku dużo częściej. Teraz sędzia pyta zawodnika, czy fizjoterapeuta jest potrzebny, a piłkarze, w miarę możliwości, kontynuują grę. To bardzo dobra zmiana w przepisach.
Czy kiedykolwiek przydarzyło ci się zostać wezwanym do symulującego piłkarza?
Tak, w wielu przypadkach [śmiech]. Czasem bardzo dobrze wiedzieliśmy, że zawodnikowi nic nie dolega, ale sędzia nas wzywał, więc musieliśmy wbiec na boisko. To zdarzało się regularnie.
Kiedyś rozmawiałem z Alanem Knightem, który przez dwadzieścia lat był bramkarzem Portsmouth. Opowiedział mi, że wielokrotnie w trakcie kariery doznawał wstrząsu mózgu. Wspominał, że to zdarzało się raz czy dwa razy w sezonie. Jak, twoim zdaniem, leczenie urazów głowy zmieniło się na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat?
Teraz dużo bardziej się o to dba. Każdy uraz głowy traktuje się poważnie i zawodnik zwykle schodzi z boiska. Wstrząśnienie mózgu nie jest jedyną diagnozą, jest ich całe spektrum. Trudno się zarządza takimi kontuzjami. Manchester United ma lekarza zatrudnionego na pełen etat, więc mogłem mu po prostu przekazać pełną odpowiedzialność. W mniejszych klubach jest inaczej i wszystko spada na fizjoterapeutów. To niesprawiedliwe, ponieważ ludzie na tym stanowisku nie mają doświadczenia w radzeniu sobie z urazami głowy. Stawia się te osoby w bardzo trudnym położeniu. Wymaga się takich informacji, ponieważ to fizjoterapeuci zajmują się opieką medyczną i suplementacją. W Halifax Town podczas meczów pojawiał się lekarz, lecz w innych klubach tak nie było. Fizjoterapeuci stawali się niemal pediatrami. Nie wydawali recept, lecz przepisywali lekarstwa na biegunkę czy wymioty. To było zupełnie niewłaściwe. Często w takiej sytuacji były stawiane osoby z małym doświadczeniem, które nie potrafiły odmawiać. Po prostu się tego od nich wymagało. Mi nie przytrafiło się nic złego, ale dużo się wtedy nauczyłem i pozostałem wrażliwy na złe wydarzenia. Wracam do swojej początkowej myśli, że ogólne doświadczenie jest bardzo ważne.
Wspomniałeś, że utrzymywałeś profesjonalny dystans z piłkarzami. Musiało ci być jednak trudno, ponieważ troszczyłeś się o tych ludzi, a bardzo często widywałeś ich w sytuacji ich rozczarowania urazami.
Tak, to bardzo trudne. Pracowałem z nimi przez wiele miesięcy i patrzyłem, jak walczą o powrót. Mimo wspaniałej opieki, jaką piłkarze byli otoczeni, czasem po prostu się nie udawało. To trudne, gdyż robisz wszystko, by im pomóc. Próbujesz nowych sposobów i technik. Najtrudniej było pogodzić się z urazami kończącymi kariery.
Do głowy przychodzi mi Owen Hargreaves, który zmagał się z chronicznymi kontuzjami. Pamiętam, że jak tylko miał wrócić do gry, znów coś mu się przytrafiało.
To była skomplikowana sytuacja. Rozczarowanie dotyka wówczas nie tylko piłkarza, lecz także sztab szkoleniowy.
Jaka część twojej pracy dotyczyła obszaru mentalnego?
Zapewniałem sporo wsparcia dla piłkarzy. Nie dla każdego sprawdzało się to samo podejście. Niektórzy bardziej od innych potrzebowali takiego oparcia. Takie coś przychodzi z doświadczeniem. Zespół miał oczywiście swojego psychologa, lecz my oferowaliśmy nieformalne wsparcie. To bardzo indywidualna kwestia.
Czy czasami przekazywałeś sir Alexowi Fergusonowi informacje o tym, czego potrzebują konkretni zawodnicy?
Tak. Menadżer oraz członkowie sztabu szkoleniowego zawsze na to odpowiadali i pomagali tak bardzo, jak tylko byli w stanie.
W jednym z poprzednich wywiadów miałeś okazję wypowiedzieć się na temat jednej zmiany, jaką chciałbyś zobaczyć w futbolu. Powiedziałeś wówczas, że agresywne ataki, przy których zawodnik zdąży uciec z nogami, powinny być karane równie surowo, jak wtedy, gdy zachodzi kontakt. Nigdy nie słyszałem takiej opinii, czy mógłbyś to rozwinąć?
Jeżeli następuje niebezpieczny atak, ale nie dochodzi do kontaktu, to według mnie jest tak samo zły jak wtedy, gdy rywal zostanie dotknięty. To, że ktoś zdąży uciec z nogami nie znaczy, że wślizg nie był niewłaściwy. Tak też powinien być traktowany. Widzę, że obecnie arbitrzy idą w tym kierunku.
Czy jest coś jeszcze, co chciałbyś zmienić?
Teraz nic nie przychodzi mi na myśl.
Jaka część odpowiedzialności za zapobieganie kontuzjom leży po stronie sztabu medycznego, a jaka należy do piłkarzy?
Nie mogę zmusić zawodnika do rehabilitacji czy wykonywania ćwiczeń prewencyjnych. Inaczej jest w przypadku menadżerów, oni mogą bardziej wpływać na piłkarzy. Jeżeli wyjdzie na to, iż dany gracz powinien wykonywać jakiś rodzaj aktywności na siłowni, to menadżer, występujący po części w roli pracodawcy, może „mocno zachęcić” do tego swojego podopiecznego. W przypadku lekarza czy fizjoterapeuty, mamy do czynienia z pacjentem i nie możemy go do niczego zmusić. Możemy ich tylko zachęcić do ćwiczeń czy właściwego odżywiania. Szkoleniowcy nieustannie zachęcają zawodników do zdrowego trybu życia. Jedni tego przestrzegają, inni nie.
W Premier League mamy dwadzieścia klubów i tyle samo sztabów medycznych. Jak bardzo ekipa zajmująca się jednym zespołem może zapewnić przewagę w kwestii zapobiegania urazom?
Dobrym przykładem jest mistrzowski sezon Leicester City. Oczywiście, puchar zdobyli zawodnicy i sztab szkoleniowy, lecz zauważyłem, że nie mieli zbyt wielkich kłopotów z kontuzjami. Z doświadczenia wiem, że same zwycięstwa sprawiają, że gracze cieszą się lepszym zdrowiem. Więcej porażek oznacza więcej urazów.
Kiedy mówisz o korelacji zwycięstw i kontuzji, domyślam się, że mówisz o tym, iż zawodnicy nie zgłaszają urazów, gdy dobrze im idzie?
Drobny uraz przestaje być drobny kiedy przegrasz mecz. W przypadku wygranej dajesz radę przez dłuższy czas. Chodzi bardziej o moralne całego zespołu, dobrą serię w lidze czy w pucharze. Wówczas grasz z większą pewnością siebie. Z pozycji dominującej na boisku trudniej jest nabawić się problemów zdrowotnych. Zaobserwowałem to przez lata. Zdaję sobie sprawę z tego, że zależność działa w obie strony, ponieważ mając do dyspozycji szerszą kadrę, łatwiej jest wygrywać. Nie mam na to żadnych naukowych dowodów, lecz to się powtarza na przestrzeni lat.
Czy był jakiś rodzaj urazu, z którym miałeś szczególne problemy w leczeniu lub diagnozowaniu?
Kontuzje uda. Zwykle bywa tak, że wszystko jest w porządku i nic nie wskazuje na problemy. A później bum i uraz gotowy. W takim przypadku jesteś rozdarty. Chcesz, żeby piłkarz jak najszybciej wrócił na boisko i on ma taki sam cel, jednak zbyt wczesny powrót może się skończyć nawrotem kłopotów. Przeważnie to dość prosta kontuzja do wyleczenia. Jeśli raz doznasz tego typu urazu, będziesz na nie bardziej podatny w przyszłości. Trudniej jest znaleźć balans. Coś zadziała na jedną osobę, a u drugiej nie da efektów. W grę wchodzą między innymi geny, które determinują podatność na urazy. Nie da się więc wypracować gotowego przepisu na leczenie ścięgna udowego. Różni się też czas wymagany do powrotu do pełnej sprawności. Takie informacje nabywa się z doświadczeniem. Im dłużej pracujesz z daną osobą, tym łatwiej ci to ocenić.
Z którego osiągnięcia jesteś najbardziej dumny?
Z Wesa Browna. W młodych latach uszkodził oba kolana. Zdołał jednak wrócić do gry i nadal gra w Indiach. To był jeden z pierwszych urazów, z jakimi miałem do czynienia jako szef fizjoterapeutów w 1991 roku. Wes grał od 1991 do 2017 roku i nadal gra. To prawdopodobnie moje największe osiągnięcie zawodowe.
Czy jest coś, co chciałbyś zrobić inaczej?
Jest wiele takich rzeczy, staram się wymyślić jakiś przykład. Cały czas się uczysz, to pewne. W późniejszym etapie kariery nauczyłem się, że są różne sposoby leczenia, które mogą zapewnić sukces. Zwyczajowy proces rehabilitacyjny w państwach zachodnich jest podobny. Nadal uważam, że jest to najlepszy model. W innych obszarach świata stosuje się inne techniki. Nie chciałem ich jednak używać i nie byłem pewny, czy działają. Zdarzały się jednak przypadki, gdy taka metoda przynosiła efekty. W standardowym ujęciu przerwa na sześć miesięcy oznacza, że w tym okresie stopniowo przywraca się zawodnika do pełnej sprawności. W innych krajach może być tak, że obciążenia są niewielkie przez cztery miesiące, a później proces znacząco przyspiesza. Nie jest to plan, którego chciałbym się trzymać, lecz widziałem ludzi, u których przynosiło to rezultaty.
Jaki był najdziwniejszy incydent na boisku i poza nim, w którym brałeś udział?
Musiało ich być sporo, choć nie potrafię sobie żadnego przypomnieć. Powinienem się przygotować do tej rozmowy [śmiech].
Zadam więc kolejne pytanie i możemy wrócić do tej kwestii. Czy są jakieś aspekty medycyny sportowej, które twoim zdaniem są nieprawdziwe?
Moim zdaniem najważniejsze jest zaangażowanie. Nikt nie dochodzi bez tego na szczyt. Nie znam nikogo, kto osiągnąłby długoterminowy sukces w sporcie przez przypadek. Co do rzeczy, które okazały się nieprawdziwe... może mi pomożesz jakimś przykładem?
Cóż, nie jestem ekspertem. Może było coś, o czym byłeś przekonany w wieku 30 lat, lecz po 20 latach pracy okazało się, że prawda była inna?
Kiedy byłem młody, dużo bardziej skupiałem się na fizycznej stronie rehabilitacji. Wcześniej wspominaliśmy o innych sposobach wspierania piłkarzy. Bardzo ważne jest całościowe spojrzenie na zawodnika. Można mu bardzo pomóc także poza boiskiem. Nie leczysz tylko kostki czy kolana, musisz się przyjrzeć całemu ciału. Myślę, że z doświadczeniem byłem w tym coraz lepszy.
Teraz bardziej osobiste pytanie: czy możesz opisać moment lub rozmowę, która miała duży wpływ na twoją karierę?
Jak już wcześniej wspomniałem, bez odpowiedniego poświęcenia, nie ma się szans na osiągnięcie sukcesu. Piłkarze sami dochodzili do takiego wniosku, więc bardzo często to od nich słyszałem. Oni uczyli się, że im więcej pracy włożą w swój zawód w młodości, tym lepszy będzie efekt. Sir Alex bardzo często opowiadał różne anegdoty podczas naszych spotkań w trakcie posiłków. Siłą rzeczy, wiele z nich słyszałem po kilka razy. Mogło się wydawać, że robi to przypadkowo, lecz uważam, że był w tym większy plan. On mówił to wszystko z konkretnego powodu. Można się było od niego wiele nauczyć i nawet tego nie zauważyć.
Chodziło na przykład o przysłowia?
To nie były wielkie dyskusje. Często po prostu coś w trącał w oparciu o swoje doświadczenie. Robił to przez cały czas w kontakcie z piłkarzami i sztabem.
Sir Alex przeprowadził wiele kursów i wykładów dla firm.
Zgadza się. Ja mnóstwo się od niego nauczyłem w codziennym życiu. Przekazywał nam swoją wiedzę małych porcjach przez cały czas. Bardzo mocno wierzył w młodzież i wsparcie dla dzieciaków. Nie chodziło tylko o futbol. Sir Alex wspierał i nadal wspiera wiele inicjatyw charytatywnych. Raczej się z tym nie ogłasza, ale jest w to mocno zaangażowany.
Wspomniałeś, że sir Alex często opowiadał anegdoty. Miałeś swoją ulubioną?
Nie, raczej nie. Nie potrafię sobie przypomnieć konkretnej, to były raczej ciągłe fragmenty wtrącane do rozmowy.
Zanim zakończymy, wrócę do pytania o dziwne incydenty, ponieważ je uwielbiam.
Trudno sobie coś przypomnieć, ponieważ wydarzyło się mnóstwo rzeczy. Nie były to jednak chwile, które odmieniały życie. Nie potrafię przywołać na przykład cytatu, który otworzył mi oczy. Nawet gdybym coś wymyślił, to jeden mały przykład nie oddaje całości.
Czy masz jakieś przesłanie dla słuchaczy?
Po prostu ciężko pracujcie. Poświęćcie się temu,, w czym jesteście najlepsi. Przez całe swoje życie nauczyłem się, że od czasu do czasu trafiają nam się okazje. Trzeba je łapać obiema rękami i je wykorzystywać. Kiedy opuszczałem Halifax Town i przenosiłem się do Manchesteru United, miałem tylko rok doświadczenia w pracy w klubie sportowym. Starałem się znaleźć swojego następcę, ale mi się nie udało. Pytałem w szpitalu, gdzie wcześniej pracowałem i zamieszczałem ogłoszenia, lecz nie znalazłem nikogo. Wypłata nie była duża, więcej oferowano w NHS. Ja jednak przepracowałem tam rok i dostałem szansę od United. Nikt nie chciał jednak podjąć ryzyka. Jeden z moich poprzedników w Halifax Town wylądował w Leeds United. To samo stało się z ogrodnikiem. Wszystko to na przestrzeni pięciu lat. Czterech z nas opuściło Halifax Town i podjęło pracę w większym klubie.
Myślę, że prawdziwe przesłanie płynące z tego wywiadu jest takie, że jeśli chcesz zostać fizjoterapeutą w wielkim klubie, powinieneś postarać się o pracę w Halifax Town [śmiech].
Tak, dokładnie [śmiech]. Nie bójcie się zaczynać od małych rzeczy. Wszyscy chcą pracować w Premier League. Nie ma jednak wystarczająco dużo stanowisk dla wszystkich. Zbierajcie doświadczenie w sporcie, nie tylko w piłce nożnej. Kiedy zatrudniałem kolejne osoby do Manchesteru United, często patrzyłem na doświadczenie w szpitalach, lecz także w innych dyscyplinach sportu. Jeżeli przez całe życie pracujesz tylko w futbolu, możesz być bardzo odizolowany. Można czerpać wiele z innych sportów.
Możliwość komentowania tego newsa jest już niemożliwa, z powodu upłynięcia 7 dni od czasu jego dodania.
Wszystkie komentarze są własnością ich twórców. Serwis
nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści komentarzy. W przypadku nagminnego łamania zasad netykiety osoby będą banowane bez możliwości odwołania.