Odkąd sięgam pamięcią, futbol zawsze stanowił ważną część mojego życia. Szczerze mówiąc, w domu nie miałem zbytnio wyboru. Mój ojciec, najbardziej żarliwy adwokat najpiękniejszej z gier, nie rozpoczynał opowieści na dobranoc od „Dawno, dawno temu…”. Zamiast tego, słyszałem mniej więcej: „Czy wiesz, że Denis Law strzelił sześć bramek w meczu pucharowym przeciwko Luton w 1961, a spotkanie zostało przerwane z powodu opadów deszczu?”. Niektórzy siedmiolatkowie uznaliby to za nudne ciekawostki, ale ja chłonąłem każde jego słowo.
Niekiedy godzinami karmił mój młody umysł opowieściami, jaki 17-letni Pele przerzuca piłkę nad bezradnym obrońcą i zdobywa gola w finale mistrzostw świata w 1958 lub jak George Best zgubił raz krycie, jedynie dzięki zgubieniu swoich butów. Nie skłamałbym mówiąc, że był, i nadal jest, futbolowym maniakiem, a jego pasja przeszła na mnie.
Wraz z moim bratem, ojciec chrzestnym i kuzynem, zjeździliśmy kraj wzdłuż i wszerz oglądając mecze piłkarskie na wszelkich szczeblach rozgrywek, starając się zapamiętać te wszystkie chwile, mające przetrwać w naszych głowach na zawsze. Jedyne pytanie, jakie zadawaliśmy sobie widząc wszelkie pokazu geniuszu, brzmiało: czy to naprawdę się dzieje? Podczas tych podróży, mieliśmy szczęście widzieć w akcji najlepszych piłkarzy, ale także tych najgorszych, jednak mimo wszystko, wciąż tam byliśmy. Widzieliśmy zawodników, którzy wykonują rzeczy, o jakich my mogliśmy tylko pomarzyć.
Wspólnie siedzieliśmy także w ten upalny dzień 8 września 1990 roku na White Hart Lane, kiedy Paul Gascoigne, napędzany sukcesem na Mundialu sprzed kilku miesięcy, niespodziewanie zdobył swojego pierwszego i jedynego hattricka w historii angielskiego futbolu. Podczas lat 90., dostąpiliśmy zaszczytu oglądania takich niesamowitych talentów jak Cantona, Beckham, Giggs, Ginola, Klinsmann, Bergkamp, Rivaldo czy Figo, łapiąc momenty, które na zawsze zostaną w naszej pamięci. W ostatnich latach, zostaliśmy oczarowani magią Henry’ego, Ronaldinho, Ronaldo oraz Messiego, a nawet byliśmy na finale Pucharu Anglii z 2006 roku, kiedy Steven Gerrard zaliczył kompletny występ, zdobywając dwa gole i prowadząc Liverpool do wygranej w stylu prawdziwych „Roy of the Rovers”.
Wracając ze swoich futbolowych pielgrzymek, byliśmy często tak poruszeni wspaniałymi występami zawodników, że nasza konwersacja przechodziła płynnie do jednego, starego jak świat pytania: kto był najlepszym piłkarzem wszech czasów? Nigdy nie umiałem się zdecydować na jedno nazwisko, gdyż mój umysł przeskakiwał po całym rankingu od Pele do Zidane’a, mój dziadek Barry zawsze podawał taką samą odpowiedź: Duncan Edwards. Zazwyczaj nic sobie z tego nie robiliśmy, ale on był uparty: w jego oczach Edwards był, i zawsze będzie, tym najlepszym.
W latach 50., mój dziadek za pomocą własnych stóp, busów i pociągów przemierzał różne zakątki kraju, aby obserwować w akcji najlepszych piłkarzy tamtych czasów. Czy deszcz, czy słońce, każdej soboty musiał być na meczu, wciśnięty w tłum na trybunach, z przypiętą rozetą w klapie, zamierzając przeżyć piłkarską ucztę. Był to okres, który został zapamiętany jako złote czasu angielskiego futbolu, gdyż ówcześni kibice mogli podziwiać w akcji sir Stanleya Matthewsa, Billy’ego Wrighta, sir Toma Finneya oraz Johna Charlesa podczas ich najlepszych lat kariery. Jednak to Duncan Edwards z Manchesteru United tak naprawdę przykuwał jego uwagę.
Wielki, silny, szybki i wysportowany – mój dziadek przekonywał, że 'szóstka' z Manchesteru United posiadała także niesamowitą kontrolę piłki i umiejętności pozwalające mu na posyłanie jej w każdy zakamarek boiska za pomocą obu nóg, a dodatkowo była czołgiem w odbiorze, czuła się komfortowo na każdej pozycji i miała serce lwa. Nie było nic, co mogłoby go przestraszyć.
Jako jeden ze słynnych Dzieciaków Busby’ego, był także integralną częścią zespołu, który wygrał dwa mistrzostwa kraju, zagrał w finale Pucharu Anglii oraz dwa razy dotarł do półfinału Pucharu Europy. Do niego także należał rekord jeśli chodzi o najmłodszego zawodnika w reprezentacji Anglii, co prowadziło do kolejnego argumentu mojego dziadka: gdyby nie katastrofa w Monachium, to właśnie Edwards, a nie Bobby Moore byłby kapitanem Anglii, sięgającej po triumf na mistrzostwach świata w 1966.
Wszyscy zgadzaliśmy się z tym, że Duncan Edwards był dobrym zawodnikiem, ale rozegrał tylko cztery pełne sezony w profesjonalnym futbolu, co umówmy się jest za krótkim okresem, aby
otrzymać tytuł najlepszego piłkarza wszech czasów. I nawet jeśli to, co o nim mówią jest prawdą, gra kiedyś była zupełnie inna – była wolniejsza, mniej techniczna, mniej wymagająca.
Nie ma wątpliwości, że w dzisiejszych czasach, miałby problem z odnalezieniem się. Co więcej, warto także wziąć pod uwagę jeszcze jedną rzecz – osoby, które pamiętają grę Edwardsa mogą być nieco przyćmione sentymentem ze względu na to, co wydarzyło się później.
Ignorując nasze protesty, mój dziadek dalej brnął w zaparte i przytaczał słowa sir Bobby’ego Charltona: „Kto jest najlepszym piłkarzem w historii? Najlepszym z którym grałem? Czy najlepszym przeciwko któremu grałem? Nie ma to znaczenia, odpowiedź zawsze będzie taka sama, Duncan Edwards. I pamiętajcie, grałem z Moorem, Bestem i Law. A także przeciwko Pele.” W świetle takiej opinii, kto ośmieliłby się sprzeciwić?
Lata mijały, a ja słyszałem coraz więcej legend odnośnie wspaniałej gry Duncana Edwardsa. Zacząłem się więc zastanawiać, czy przypadkiem mój dziadek nie miał racji. Starając się zrozumieć tę tajemniczą legendę, obejrzałem kilka czarno-białych filmów na YouTubie, pokazujących go w akcji, a także przeczytałem trochę artykułów i książek na temat Dzieciaków Busby’ego. Niestety, nic co obejrzałem lub przeczytałem nie dawało mi odpowiedzi na moje pytanie: czy Duncan Edwards naprawdę był tak dobry jak mówili ludzie?
Starając się dotrzeć do podłoży „wybitności” Edwardsa, doszedłem do wniosku, że tylko w jeden sposób będę w stanie to ocenić: sięgając po raporty meczowe w gazecie z czasów, kiedy jeszcze był czynnym zawodnikiem. Przebrnięcie przez setki artykułów naprawdę otworzyło mi oczy.
Sportowi komentatorzy z czasów Edwardsa byli zachwyceni niemal każdą jego grą. Używano takich słów jak „majestatyczny”, „fenomenalny”, czy „nie z tej ziemi”, a także „tytan” starając się opisać jego wspaniałe występy dla United. Jednakże, nie było przymiotnika, który opisywałby go dokładnie. Był równie dobry w defensywie, jak i ofensywie, więc nie trudno domyślić się, dlaczego tak go chwalono. Podczas gdy fani Manchesteru United mogli oglądać jak młoda gwiazda dominuje Europę, sympatycy reprezentacji Anglii podziwiali go, jak demolował Brazylię, czy ówczesnych mistrzów świata z Zachodnich Niemiec. Szybko zacząłem zdawać sobie sprawę, że niesamowita otoczka wokół tej postaci była prawdziwa. Zdesperowany, żeby znaleźć więcej, postanowiłem napisać książkę o życiu posiadającym tak wiele potencjału, ale zakończonym tak szybko.
Moją misją stało się dotarcie do samego spodu legendy o Duncanie Edwardsie - miałem zaszczyt rozmawiać z jego kolegami z Manchesteru United i reprezentacji Anglii, a wszyscy byli szczęśliwi, że mogli podzielić się ze mną wspomnieniami o nim. Zostałem także zaproszony do domów niektórych przyjaciół Edwardsa, tych niezwiązanych z futbolem, dzięki czemu mogłem zrozumieć, jakim człowiekiem był poza boiskiem. Ich wspomnienia i anegdoty pozwoliły mi na wyciągnięcie Edwardsa z czarno-białych zdjęć, przekształcając w pełny obraz życzliwego, dobrego i pracowitego mężczyzny jakim był.
Jednak podczas tych poszukiwać było coś, co jeszcze bardziej mnie zdziwiło. Podczas gdy zawsze czułem, iż piłkarze z lat 50. mieliby ogromny problem z odnalezieniem się we współczesnym futbolu, szybko zdałem sobie sprawę, że w drugą stronę byłoby podobnie. Jak obecne, bogate gwiazdki zareagowałyby na dwa lata obowiązkowej służby wojskowej w środku swojej kariery? Czy byłyby zadowolone grając za kilka funtów tygodniowo? Czy wyglądaliby na tak szybkich i utalentowanych po rozegraniu ponad 90 meczów w jednym sezonie, na kiepskich boiskach z twardą piłką i w niewygodnych butach? Rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić, żeby postacie jak Cristiano Ronaldo przyjeżdżały na Old Trafford na starym rowerze zamiast Ferrari. Jednak widzicie, Duncan Edwards robił tak cały czas, a nawet więcej.
Moją nadzieją jest, że ta książka, pomoże takim jak ja, nie mającym nigdy okazji zobaczyć Duncana Edwardsa w akcji, docenić jego niesamowity wkład w futbol. I być może, pomoże niektórym z was zrozumieć, że Duncan Edwards był rzeczywiście najlepszym piłkarzem jakiego świat kiedykolwiek widział.
Tekst pochodzi z książki "Duncan Edwards. The Greatest" autorstwa Jamesa Leightona. Moje jest jedynie tłumaczenie wprowadzenia do tej pozycji. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, wkrótce na sklepowych półkach ujrzycie całą historię najlepszego piłkarza, jakiego świat kiedykolwiek widział.
Możliwość komentowania tego newsa jest już niemożliwa, z powodu upłynięcia 7 dni od czasu jego dodania.
Wszystkie komentarze są własnością ich twórców. Serwis
nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści komentarzy. W przypadku nagminnego łamania zasad netykiety osoby będą banowane bez możliwości odwołania.