» Eric Cantona po raz kolejny udowadnia swoją oryginalność
Pokonałem 500 kilometrów, dzielące Barcelonę z Marsylią, tylko po to, aby dowiedzieć się, że nie przeprowadzę wywiadu z Cantoną. Jako przeciwnik telefonów komórkowych poinformował mnie o tym osobiście w obskurnym hotelu niedaleko starego portu, wpatrując się we mnie swoimi niezbadanymi oczami, prawie zasłoniętymi pod pokaźnymi brwiami.
Nie obchodziła mnie wtedy jego reputacja. Po prostu nie można zgadzać się na coś, a potem to odwoływać. Nagle Cantona powiedział: Jutro rano. Spotkamy się tutaj. Znajdę dla ciebie czas.
Miałem więc do zagospodarowania w tym ogromnym, białym mieście, jakim wtedy była Marsylia, popołudnie i noc; ta druga która wyglądała jednak zupełnie inaczej. Nie chciałem skończyć w którejś ze spelun, dlatego wybrałem kafejkę internetową. Odebrałem tam maila od przyjaciela, Gary'ego Knighta, który razem z żoną Wendy miał zamiar zorganizować charytatywny mecz na rzecz fundacji Stillbirth and Neonatal Death Society (organizacja, zajmująca się wsparciem rodzin, które dotknęło poronienie lub śmierć noworodka - przyp. red.). Wendy poroniła, gdy była w 37 tygodniu ciąży.
Następnego dnia Eric już na mnie czekał. Było to Święto Bastylii, dlatego piłkarz założył narodowy strój. Zauważyłem, że jest wyższy, szerszy i robi większe wrażenie, niż można sobie wyobrazić. Po tym, jak przeprowadziliśmy świetny wywiad - w którym przyznał, między innymi, że jednym z najlepszych momentów jego kariery było kopnięcie fana Cristal Palace - opowiedziałem Cantonie o moich znajomych i poprosiłem, aby podpisał coś na aukcję.
Z chęcią, odpowiedział Król, jednak nie mieliśmy pod ręką żadnej koszulki ani zdjęcia. Siedzieliśmy w hotelowej sali konferencyjnej, gdzie znajdował się tylko flipchart rozmiaru A2. Po prostu coś tu napisz, zaproponowałem, patrząc na duże markery. Ale co?, zapytał. Przed chwilą powiedziałeś mi, że jesteś artystą. Udowodnij to, odparłem. Albo napisz przesłanie dla ludzi z Manchesteru.
Do wiadomości Eric dodał jakieś zawijasy. Aby nie pognieść dzieła, "pożyczyłem" cały blok papieru, w który owinąłem arkusz Cantony. Powieszony w ładnej ramce wisi obecnie na ścianie pubu w Manchesterze, który kupił go za 2,500 funtów. Zadowoliłaby mnie nawet jedna dziesiąta tej ceny - czyli tyle, ile zapłacono za podpisaną koszulkę Ruuda van Nistelrooya. Ale Ruud był jedynie maszyną do strzelania goli. Cantona - czymś więcej niż zwykły piłkarz.
Możliwość komentowania tego newsa jest już niemożliwa, z powodu upłynięcia 7 dni od czasu jego dodania.
Wszystkie komentarze są własnością ich twórców. Serwis
nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści komentarzy. W przypadku nagminnego łamania zasad netykiety osoby będą banowane bez możliwości odwołania.