Nie było nam łatwo w październiku ubiegłego roku. Chęć odejścia z klubu przez Wayne'a Rooneya zszokowała chyba każdego z nas, bowiem nikt nie wierzył, że akurat on jest w stanie odwalić nam taki cyrk. I każdy z nas musiał sobie wtedy szybko odpowiedzieć na bardzo ważne pytanie, jaki zamierza mieć teraz stosunek do Anglika.
Szok, niedowierzanie, potem niechęć, rezygnacja i ból na samą myśl 'futbol'. Cała sprawa z Rooneyem spowodowała, że przez kilka następnych dni nie czułem się jak kibic, ani nawet sympatyk piłki nożnej. Czułem się zraniony przez kogoś, po kim się tego absolutnie nie spodziewałem, przez co miałem wstręt do mojej miłości, do mojej pasji, do mojego "wypełniacza" każdej wolnej chwili. Wstręt do współczesnej piłki nożnej, charakteryzującej się olbrzymią kasą, wyglądającej na jeszcze większą, komercyjną machinę, nie mającą nic wspólnego ze sportem, jaki pokochałem będąc dzieckiem. Piłki nożnej, w której zanikają podstawowe wartości, które my, kibice chcemy widzieć każdego dnia, a nasi idole mają gdzieś, ponieważ najważniejsza jest dla nich liczba zer na koncie.
Nie broniłem Rooneya, bo po prostu nie umiałem. Nie odczuwałem potrzeby, żeby - jak robiło wielu - wypisywać masę wulgaryzmów na forach jaki to Rooney jest zły. Nie było sensu. Uważałem, że lepiej samemu sobie z tym poradzić i przyznam, że miałem myśli czy nie lepiej ograniczyć zainteresowanie futbolem do minimum lub nawet znaleźć sobie inną pasję. Cały ten "wielki" futbol odepchnął mnie od siebie tą niespodziewaną sytuacją. Poważnie rozważałem uczestnictwo na polskiej scenie kibicowskiej, która pozwalałaby mi być aktywnym w życiu swojej drużyny (czego czasem ogromnie mi brakuje, bo finanse niestety solidnie ograniczają w regularnym jeżdżeniu na mecze i dopingowaniu Czerwonych Diabłów).
Jednak ból minął, rezygnacja odeszła, a przyszły nowe siły i myśl, że nie można zaprzepaścić tego, na co poświęciłem już tyle czasu. Doszedłem do wniosku, że futbol jest brutalny, ale nic na to tak naprawdę nie poradzę i muszę odzyskać zapał do kibicowania. Po dwóch godzinach od powrotu mobilizacji dowiedziałem się, że Wayne Rooney podpisał z Manchesterem United nowy kontrakt.
Byłem przeciwnie nastawiony do Anglika. Bardzo przeciwnie po wiadomości, że nie chce zostać na Old Trafford, trochę mniej po podpisaniu nowego kontraktu. Samym wyglądem mocno mnie irytował, ale jeszcze bardziej tym "nie staraniem się" jak kiedyś, tym jak marnuje dogodne sytuacje (a było ich całkiem sporo). Nie rozumiałem, czemu sprzedając wcześniej każdego zawodnika, który "podskoczył" Fergusonowi, klub dość mocno ulegał Rooneyowi. Gdybym był Sir Aleksem Fergusonem, najprawdopodobniej sprzedałbym go w styczniowym okienku transferowym. Jednak Szkot po raz kolejny pokazał wszystkim kibicom swój geniusz. Potrafił na chłodno ocenić całą sytuację, wybierając najlepszą dla klubu opcję, podczas gdy większość z nas nie potrafiła spojrzeć obiektywnie - jedni go szybko znienawidzili, inni (głównie jego wielcy fani), mimo całej tej sytuacji, nie potrafili powiedzieć na niego złego słowa, czasem dość komicznie broniąc jego słów (w stylu "on chce pomóc United, żeby zmobilizować starego do transferów!").
Od lutego w grze Rooneya zauważyliśmy ogromną zmianę, wreszcie grał tak, jak od niego wszyscy oczekiwali. Nie rozumiejąc wcześniej dlaczego gra w każdym meczu, nie prezentując zupełnie niczego wybitnego, zacząłem się przekonywać, że być może to było dobre rozwiązanie. Ferguson udowodnił mi, że jestem nikim, żeby kwestionować jego decyzje, a mam nadzieję, że innym kibicom udowodnił, że nie jest jeszcze "starym dziadem, który się nie zna na piłce". Bo jak zakończyłby się sezon gdyby nie Rooney? Nie wiemy, ale raczej dużo gorzej. 25-letni Anglik potrafi wydobyć z Javiera Hernandeza wszystko, co najlepsze i całkiem dobrze współpracuje mu się resztą zawodników z pomocy. Nic, tylko czekać z niecierpliwością na nowy sezon.
Niedawna, choć wciąż świeża, sprawa z Giggsem nauczyła mnie, że kibice powinni potrafić odróżnić pewne rzeczy - to, jakim ktoś jest człowiekiem nie może mieć wpływu na naszą ocenę jego jako piłkarza, ani to jakim ktoś jest piłkarzem nie może nam sugerować jakim na co dzień jest człowiekiem. Przez wybryki Rooneya z kontraktem, w każdym średnim podaniu widziałem jego ogromny błąd i brak poświęcenia, choć tak naprawdę nie prezentował się aż tak tragicznie. Moja opinia o Rooneyu-człowieku przeszła na Rooneya-piłkarza. Nie umiem bronić Giggsa-człowieka, ponieważ nie pochwalam zdrady, a już szczególnie tej w rodzinie (jeśli to wszystko jest prawdą). Jednak ten szok jest inny. Bo ja Giggsa osobiście nie znam. Jest mi szkoda jego żony i dzieci, uważam, że dopuścił się strasznej rzeczy, ale dla mnie Giggs-piłkarz dalej jest jednym z najlepszych zawodników jakich kiedykolwiek widziałem.
Dziś, na problemy zawodników United umiem patrzeć z dwóch stron. Myślę, że cała afera z Rooneyem nauczyła mnie trzeźwego spojrzenia na wydarzenia wokół klubu i piłkarzy, spokojnej oceny i przekonania, że ludzie siedzący w futbolu o wiele dłużej, znają się na tym o wiele lepiej ode mnie. I komuś takiemu jak Sir Alex Ferguson naprawdę warto ufać.
A jak Wy podchodzicie do tej sprawy po ośmiu miesiącach?
Możliwość komentowania tego newsa jest już niemożliwa, z powodu upłynięcia 7 dni od czasu jego dodania.
Wszystkie komentarze są własnością ich twórców. Serwis
nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści komentarzy. W przypadku nagminnego łamania zasad netykiety osoby będą banowane bez możliwości odwołania.