To miał być cud techniki i początek nowej epoki dla Manchesteru United. W 2012 roku, jeszcze za panowania sir Alexa Fergusona, klub z Old Trafford dogadał się z firmą Toshiba w sprawie dostarczenia do Carrington sprzętu medycznego nowej generacji. Cudowne zabawki miały raz na zawsze wymazać słowo “kontuzja” z używanego przez sztab szkoleniowy słownika.
» Co tak naprawdę dzieje się w Carrington?
Pomysły wybudowania supernowoczesnego centrum medycznego zazwyczaj nie biorą się znikąd. Pamiętacie słynne Milan Lab? Tam zaczęło się od transferu na San Siro Fernando Redondo, który kosztował 20 milionów euro, a już na pierwszym treningu zerwał więzadła i nie grał przez dwa lata. Nic dziwnego, że Berlusconi był poirytowany – wydał tyle na piłkarza, który przez cztery sezony pobierał z klubowej kasy niemałą tygodniówkę, w Serie A zdążył zagrać zaledwie szesnaście razy, po czym w 2004 roku zakończył karierę.
Takim Redondo w Manchesterze United był po części Owen Hargreaves. On też miał być wielkim wzmocnieniem, więc Ferguson nie wahał się z wyłożeniem na stół okrągłej sumki. Sądził, że kupuje pomocnika na lata, ale zamiast tego pozyskał pełnoetatowego rekonwalescenta, którego kolan nie udało się już poskładać.
Kontuzje szklanego Owena były tylko wierzchołkiem góry lodowej, bo coś złego zaczęło dziać się na Old Trafford. Przełomowy był sezon 2011/2012, w którym United stracili mistrzostwo na rzecz City. Do dziś pamiętam, jak komentujący trzydziestą ósmą kolejkę Twarowski odleciał, kiedy w doliczonym czasie Aguero zdobył gola na wagę tytułu. Diabły przegrały ten finisz o milimetry lub, jeśli ktoś woli, przez niekorzystny bilans bramkowy, a na ligową wiktorię musiały poczekać rok dłużej.
Porażka? Nic z tych rzeczy. Do dziś uważam, że za tamten sezon piłkarzom sir Alexa należał się order od brytyjskiej królowej. Rózgą powinni się za to podzielić sztab medyczny i złośliwy pech, odpowiedzialni za zatrważającą liczbę kontuzji. Na koniec tej pamiętnej kampanii jeden z brytyjskich portali internetowych przygotował ciekawą ściągawkę. Było to coś w rodzaju alternatywnej tabeli Premier League, w której drużyny zostały sklasyfikowane na podstawie liczby kontuzji oraz sumarycznego czasu, na jaki zawodnicy wypadli przez nie z gry.
Podopieczni Manciniego znów okazali się najlepsi. Doznali zaledwie 7 urazów, przez które pauzowali 186 dni. Dziesięć razy gorzej wypadł natomiast Manchester United, który nawiedziła plaga 39 kontuzji, ciągnących się w sumie przez calutkie 1681 dni. Oklaski dla Fergusona, który w przeciwieństwie do Salomona dał radę nalać z pustego i do ostatniej minuty toczył nierówną walkę o najwyższe cele.
On sam zdawał sobie jednak sprawę z tego, że szczęście kiedyś musi się skończyć. Szukał więc zabezpieczenia, jakiegoś panaceum na wszelkie problemy kadrowe, aby podobne sytuacje nie miały miejsca w przyszłości. W zamierzchłych czasach, szukając cudownych metod leczenia, zwracano się do szamanów, choć taki Diego Costa robi to nawet dziś. Sir Alex wiedział jednak, że nie w okładach z końskiego łożyska tkwi lekarstwo, a zdrowie swoich zawodników postanowił powierzyć technologiom medycznym XXI wieku.
Właśnie tutaj wkroczyła japońska Toshiba. Dostarczyła do wybudowanego za dwadzieścia pięć milionów funtów centrum medycznego sprzęt wart połowę tej kwoty. Nie mówimy tutaj o zwykłym szpitalnym wyposażeniu, lecz o urządzeniach najnowszej generacji, na sam widok których kontuzjowani piłkarze mieli zrzucać gips, zakładać korki i trenować z pełnym obciążeniem. Sir Alex Ferguson cieszył się jak dziecko z nowych zabawek, twierdząc, że dzięki nim jego klub uzyska znaczącą przewagę.
Nowe centrum medyczne miało nie tylko leczyć kontuzje, ale też robić to po kryjomu. Dotychczas klub z Old Trafford uzależniony był od pobliskich szpitali, co nie pasowało osobom stojącym za sterami. W Manchesterze pragnieniem była całkowita niezależność, a jego uosobieniem odnowione, jeszcze bardziej hermetyczne Carrington. Na jego terenie miały nawet odbywać się testy medyczne nowych zawodników – z dala od krzykliwych mediów i sponsorów, czyli tak, jak życzył sobie Ferguson.
Spekulacje na temat projektu działały na wyobraźnię. Mówiło się, że będzie to jedyny taki obiekt w Premier League, najnowocześniejszy na świecie. Wykorzystywane w nim urządzenia (o trudnych do rozszyfrowania nazwach) oparto na przełomowych technologiach. Miały wykrywać kontuzje, zanim te zdążą się pojawić, a już istniejące likwidować z prędkością światła.
Co ciekawe, w Milan Lab miało być tak samo. Nigdy więcej nietrafionych zakupów, nigdy więcej przedłużających się nieobecności. Piłkarze mieli po prostu grać, a nauka zrobić za nich resztę. W pierwszym sezonie po modernizacji wyglądało to całkiem nieźle: Milan zredukował liczbę kontuzji o dziewięćdziesiąt procent, ale po pewnym czasie coś zaczęło się sypać. Chyba zbyt mocno uwierzyli tam w liczby i zaczęli nakładać na zawodników zbyt duże obciążenia. Pato powiedział kiedyś, że w Mediolanie cykle treningowe przewidziane na dwadzieścia dni wykonywali w tydzień, a to zbyt dużo dla ludzkiego organizmu. Zawodnicy zaczęli odnosić kontuzje, a Milan wpadł w dołek, z którego wygrzebuje się do dziś.
W lutym minie rok odkąd centrum medyczne AON Training Complex zaczęło działać na pełnych obrotach. Niezorientowanym w temacie trudno byłoby zgadnąć, że Manchester United w ogóle dysponuje takim cudem. Myślicie, że pod względem kontuzji sezon 2011/2012 był rekordowy? Na razie macie rację. Na razie, ponieważ obecną kampanię Czerwone Diabły okupiły już 35 urazami, a to dopiero półmetek. Choć większość z nich nie była tak groźna, jak te sprzed trzech lat, jest jeszcze spore pole do popisu i wynik 39 kontuzji i 1681 straconych dni wydaje się poważnie zagrożony.
Ferguson mówił o rewolucji, ale jak na razie niewiele się zmieniło. Kolejny trener United lepi defensywę na kolanie, wykorzystując Carricka, Valencię i Younga. Ledwo wyleczył się Falcao, a jego miejsce na liście kontuzjowanych zajął Angel di Maria. Cudowne maszyny miały nie pozostawić urazom żadnych szans, ale w Carrington zapomnieli chyba je włączyć.
Trudno powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Niektórzy twierdzą, że to nie wina lekarzy, lecz zamiłowania van Gaala do podwójnych sesji treningowych. Ponoć nie stroni też od ćwiczeń z dużymi piłkami, linkami i ciężarkami, których żaden z jego piłkarzy nie potrafi używać. Adaptacja do nowych bodźców to stopniowy proces, nierzadko wymagający ofiar, ale żeby zaraz pauzowała połowa składu? Ciężko w to uwierzyć tym bardziej, że problem nie pojawił się wczoraj i dotyczy jednego z najlepiej zorganizowanych klubów na świecie.
Na nic letnie zakupy, jeżeli sytuacja z kontuzjami nie ulegnie poprawie. Chcąc walczyć na wielu frontach trzeba mieć do tego ludzi, a tych w Manchesterze często brakuje. Miejmy nadzieję, że ten supernowoczesny ośrodek to bomba z opóźnionym zapłonem i jeszcze doczekamy czasów, kiedy z nieobecnych nie będzie można skleić dodatkowej jedenastki.
A może zamiast wydawać 40 milionów, wystarczyło spytać o radę Ryana Giggsa? Facet grał do czterdziestki i kto jak kto, ale on na temat unikania kontuzji chyba mógłby szepnąć słówko.
Możliwość komentowania tego newsa jest już niemożliwa, z powodu upłynięcia 7 dni od czasu jego dodania.
Wszystkie komentarze są własnością ich twórców. Serwis
nie ponosi żadnej odpowiedzialności za treści komentarzy. W przypadku nagminnego łamania zasad netykiety osoby będą banowane bez możliwości odwołania.